Link do nowego bloga:
http://auslly-wefight.blogspot.com/
Zapraszam serdecznie!
Auslly-Przyszłość
niedziela, 10 sierpnia 2014
sobota, 9 sierpnia 2014
Epilog
Nigdy bym nie pomyślała, że moje życie potoczy się takim, a nie innym torem. A jednak, moje marzenie stało się rzeczywistością, ale może po kolei.
Nasze wspólne życie po tamtej walce nad urwiskiem wróciło do normalności, no, może poza kilkoma szczegółami.
Dwa lata po naszym pierwszym spotkaniu Austin oświadczył mi się w restauracji, na naszej nie zliczę już której randce. Zrobił to przy ponad setce ludzi, a ci wszyscy nieznani mi ludzie bili brawo, byłam bardzo wzruszona.
Niedługo później odbył się nasz ślub. Ubrana byłam w białą, klasyczną suknię ozdobioną kilkoma perłami. Zjawiłam się tam w gładko zaczesanych włosach i ze zgrabnym bukietem różowych kwiatów.
-Wyglądasz pięknie!- komentowała moja przyjaciółka Trish.
Moja mama, Jessie i pani Mimi były podobnego zdania.
A niedługo później na ślubnym kobiercu dołączył do mnie rozpromieniony Austin w czarnym garniturze podkreślającym jego wysportowaną sylwetkę.
Po chwili przysięgliśmy sobie miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Z uśmiechem na twarzy pojechaliśmy na wesele, a szczęście nie opuszczało nas do jego końca.
-Ally, a ty czemu nie pijesz alkoholu?- zapytał mniej więcej gdzieś w połowie imprezy mój ukochany
W odpowiedzi wyciągnęłam go zaskoczonego na zewnątrz budynku. Tam złapałam jego dłoń i położyłam na mym brzuchu. Nie potrzeba było słów, zrozumiał. Kleknął przede mną, podwinął odrobinę mą suknię ślubną i najzwyczajniej w świecie pocałował mnie. Była jeszcze jedna rzecz do świętowania na weselu. A noc poślubna była wspaniała. Miesiąc miodowy spędziliśmy w najromantyczniejszym mieście, czyli w Paryżu.
Kilka miesięcy później urodził się nasz synek, Dallas. Na samo wspomnienie tego, jak go rodziłam uśmiecham się szeroko.
Rodząc go, wcale nie czułam bólu, bo Austin cały czas mi towarzyszył. Ściskał mocno moją dłoń i, by nie być tylko biernym uczestnikiem tego wydarzenia, ,,rodził" ze mną. I zamiast krzyczeć z bólu, dusiłam się ze śmiechu patrząc na blondyna.
Austin okazał się wspaniałym mężem, kiedy byłam w ciąży, to nie dość, że musiał chodzić do pracy, to jeszcze ciągle się mną zajmował i nie pozwalał się przemęczać. Moja rodzina jest dumna z mego wyboru, a ja po każdej cudownej nocy budzę się ze świadomością, że obok mam najwspanialszego mężczyznę na świecie.
Trish i Dez, pomimo, że na początku swojej znajomości darli ze sobą koty, to dziś są małżeństwem i czekają na dziecko. Są ze sobą szczęśliwi i nie wyobrażają sobie, że mogłoby być inaczej.
Ojciec mojego ukochanego za próbę zabójstwa, porwanie za okup, pobicie i kradzież został skazany na dożywocie.
Feralny diament oddaliśmy do fundacji wspierającej ofiary przemocy. To był według nas dobry wybór, tym biednym dzieciom i ich matkom przyda się zdecydowanie bardziej.
Dziś mamy po dwadzieścia dwa lata, trzyletniego syna i dziewięcioletnią córkę. Z Austinem codziennie przeżywamy swoją miłość na nowo, która, i jestem tego w stu procentach pewna, nigdy nie zgaśnie. Pilnuje tego moja teściowa wraz z Rikerem, a patrząc na obrączkę ślubną na mym palcu jeszcze bardziej się w tym przekonaniu utwierdzam.
Nigdy nie spodziewałam się, że tak właśnie skończę. W ramionach ukochanego mężczyzny i mając przy boku tak cudowną rodzinę. Nigdy nie wolno zwątpić w swe marzenia. Bo moje właśnie się spełniło. I to, o czym mogłam przeczytać tylko w najgorętszych romansach, właśnie dzieje się w moim życiu.
To już jest koniec, nie ma już nic... Może i faktycznie to już koniec, ale do prawdziwego końca jednak daleko.
Kiedy założę nowego bloga, dam wam linka do niego. Pozdrawiam
Nasze wspólne życie po tamtej walce nad urwiskiem wróciło do normalności, no, może poza kilkoma szczegółami.
Dwa lata po naszym pierwszym spotkaniu Austin oświadczył mi się w restauracji, na naszej nie zliczę już której randce. Zrobił to przy ponad setce ludzi, a ci wszyscy nieznani mi ludzie bili brawo, byłam bardzo wzruszona.
Niedługo później odbył się nasz ślub. Ubrana byłam w białą, klasyczną suknię ozdobioną kilkoma perłami. Zjawiłam się tam w gładko zaczesanych włosach i ze zgrabnym bukietem różowych kwiatów.
-Wyglądasz pięknie!- komentowała moja przyjaciółka Trish.
Moja mama, Jessie i pani Mimi były podobnego zdania.
A niedługo później na ślubnym kobiercu dołączył do mnie rozpromieniony Austin w czarnym garniturze podkreślającym jego wysportowaną sylwetkę.
Po chwili przysięgliśmy sobie miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Z uśmiechem na twarzy pojechaliśmy na wesele, a szczęście nie opuszczało nas do jego końca.
-Ally, a ty czemu nie pijesz alkoholu?- zapytał mniej więcej gdzieś w połowie imprezy mój ukochany
W odpowiedzi wyciągnęłam go zaskoczonego na zewnątrz budynku. Tam złapałam jego dłoń i położyłam na mym brzuchu. Nie potrzeba było słów, zrozumiał. Kleknął przede mną, podwinął odrobinę mą suknię ślubną i najzwyczajniej w świecie pocałował mnie. Była jeszcze jedna rzecz do świętowania na weselu. A noc poślubna była wspaniała. Miesiąc miodowy spędziliśmy w najromantyczniejszym mieście, czyli w Paryżu.
Kilka miesięcy później urodził się nasz synek, Dallas. Na samo wspomnienie tego, jak go rodziłam uśmiecham się szeroko.
Rodząc go, wcale nie czułam bólu, bo Austin cały czas mi towarzyszył. Ściskał mocno moją dłoń i, by nie być tylko biernym uczestnikiem tego wydarzenia, ,,rodził" ze mną. I zamiast krzyczeć z bólu, dusiłam się ze śmiechu patrząc na blondyna.
Austin okazał się wspaniałym mężem, kiedy byłam w ciąży, to nie dość, że musiał chodzić do pracy, to jeszcze ciągle się mną zajmował i nie pozwalał się przemęczać. Moja rodzina jest dumna z mego wyboru, a ja po każdej cudownej nocy budzę się ze świadomością, że obok mam najwspanialszego mężczyznę na świecie.
Trish i Dez, pomimo, że na początku swojej znajomości darli ze sobą koty, to dziś są małżeństwem i czekają na dziecko. Są ze sobą szczęśliwi i nie wyobrażają sobie, że mogłoby być inaczej.
Ojciec mojego ukochanego za próbę zabójstwa, porwanie za okup, pobicie i kradzież został skazany na dożywocie.
Feralny diament oddaliśmy do fundacji wspierającej ofiary przemocy. To był według nas dobry wybór, tym biednym dzieciom i ich matkom przyda się zdecydowanie bardziej.
Dziś mamy po dwadzieścia dwa lata, trzyletniego syna i dziewięcioletnią córkę. Z Austinem codziennie przeżywamy swoją miłość na nowo, która, i jestem tego w stu procentach pewna, nigdy nie zgaśnie. Pilnuje tego moja teściowa wraz z Rikerem, a patrząc na obrączkę ślubną na mym palcu jeszcze bardziej się w tym przekonaniu utwierdzam.
Nigdy nie spodziewałam się, że tak właśnie skończę. W ramionach ukochanego mężczyzny i mając przy boku tak cudowną rodzinę. Nigdy nie wolno zwątpić w swe marzenia. Bo moje właśnie się spełniło. I to, o czym mogłam przeczytać tylko w najgorętszych romansach, właśnie dzieje się w moim życiu.
To już jest koniec, nie ma już nic... Może i faktycznie to już koniec, ale do prawdziwego końca jednak daleko.
Kiedy założę nowego bloga, dam wam linka do niego. Pozdrawiam
czwartek, 7 sierpnia 2014
Rozdział 132, część druga
...najzwyczajniej w świecie przytulił go!
-Powodzenia, mój synu- powiedział jego ojciec- Cokolwiek się zdarzy, wiedz, że byłem, jestem i będę z ciebie dumny- dodał, a mnie (jak i Austina), mówiąc wprost, zatkało z wrażenia, ale po chwili zauważyłam też, że jego oczy na chwilę się zmieniły. W tym momencie były takie... takie przyjazne, była w nich radość. Zamknęłam otwarte z wrażenia usta i znów przyjrzałam się mu. Puścił blondyna, a jego wzrok znów był pusty i chłodny, taki... jak wcześniej.
-Brałeś coś?- chłopak zauważył to co ja i chyba domyślił się prawdy
-Nie twój zakichany interes, gówniarzu!- krzyknął i wyciągnął z kieszeni pistolet, od razu oblał mnie blady strach
W międzyczasie ojciec Austina wycelował w chłopaka i wystrzelił, ale spudłował.
Blondyn korzystając z okazji podbiegł do napastnika i mocno go pchnął. Ten przewrócił się, ale pociągnął za sobą brązowookiego.
Zaczęli się szarpać i szamotać. Austin był oczywiście górą, bo górował nad nim siłą i posturą. Mój ukochany walczył jak lew i już, już byłam pewna, że zwycięży, kiedy jego ojciec cały posiniaczony i obolały nagle wyrwał się z jego niedźwiedziego uścisku. W jego ręku nagle coś błysnęło i zanim blondyn zorientował się co to, oprawca wbił mu w nogę ten nóż aż po rękojeść. Austin krzyknął i poluźnił uścisk, co jego przeciwnik szybko wykorzystał. Złapał go za koszulę i rzucił przed siebie, chłopak wylądował koło przepaści.
Austin nie mógł wstać, bo jego ojciec dodatkowo usiadł na nim i w pogardzie wysyczał:
-Przyznaj, kto wygrał, Austin?
-T..t.. ty- chłopak wyjąkał przez zaciśnięte zęby próbując go wypchać
-I masz rację!- krzyknął triumfalnie podnosząc go
W akcie desperacji rzuciłam się na antagonistę i uderzałam go oraz kopałam gdzie popadnie. W odpowiedzi uderzył mnie z otwartej dłoni w twarz i nakazał się uspokoić.
-Bo jak nie- pogroził- ciebie czeka ten sam los- wstał i ponownie podniósł blondyna, który wcześniej upadł na kolana, osłabiony chłopak nie bronił się, może nie chciał?
-Żegnaj... synu- rzekł jego ojciec i... rzucił go w przepaść
-Nie!- krzyknęłam rozpaczliwie próbując rzucić się za ukochanym, jednak tatusiek złapał mnie w ostatniej chwili
-Gdzie się wybierasz? Jesteś mi potrzebna żywa!- powiedział i złapał mnie za włosy w celu pociągnięcia mnie gdzieś
Szybko wyrwałam się mu i pobiegłam nad urwisko. Spojrzałam w dół szukając wzrokiem Austina. Nie znalazłam jednak ani jego, ani jego ciała, co wydało mi się dziwne.
-No chodź już!- Mike znowu mnie złapał i pociągnął za sobą
Odwrócił się plecami do przepaści, a ja ukryłam twarz w dłoniach raz po raz wycierając łzy.
W pewnej chwili, kiedy już prawie opuściliśmy ten teren, oprawca nagle jęknął i upadł na ziemię. Odwróciłam się zaskoczona i znowu krzyknęłam. Tym razem z radości.
-Austin!- podbiegłam do niego i przytuliłam go, chłopak posłał mi szeroki uśmiech, trzymając jedną nogę na swoim ojcu, z drugiej powoli wyciągając zakrwawiony nóż.
-Przyznaj, kto wygrał?- powtórzył za ojczulkiem, po czym cicho się zaśmiałam
-Ty, ty- szepnął wściekły- Ale jak...
-To proste- odparł mój chłopak- Kiedy rzuciłeś mnie tam- wskazał palcem w przepaść- złapałem się w ostatniej chwili jakiegoś wystającego kamienia i mogłem spokojnie stanąć na skalnej półce. Stamtąd droga była już prosta
Odetchnęłam z ulgą i ponownie przytuliłam mocno Austina. Pocałował mnie w policzek.
-Ehkem, a co ze mną?- zapytał Mike, na którym cały czas staliśmy
-A teraz oddamy cię w końcu w ręce policji. I nie próbuj czegoś kombinować, bo mam cię na muszce- powiedział grubym głosem i wyciągnął z kieszeni ojca pistolet
W tej chwili w końcu przestało lać i zza chmur wyszło słońce. Jego ciepłe promienie szybko nas ogrzały.
-No chodź już- chłopak podniósł mężczyznę i już chciał poprowadzić go w ręce sprawiedliwości, ale szybko go powstrzymałam
-Czekaj, Austin. A gdzie jest diament?- spytałam
-Nie! On jest mój!- krzyknął ojciec blondyna w rozpaczy- Nie oddam go!
-Na pewno?- mruknął Austin, wyciągając go z drugiej kieszeni
Tamten westchnął ulegle i nie odzywając się już wcale dał się odprowadzić na komisariat. Tam oddaliśmy go i jego bronie policjantom. Ci, przyznam, przyjęli nas z lekkim zaskoczeniem, ale z niemałym uznaniem nas słuchali. Wracając do domu po drodze zahaczyliśmy o szpital.
Kiedy wyszliśmy w końcu z niego zauważyłam zachód słońca.
-Ale piękny- westchnęłam z rozmarzeniem przyglądając się Austinowi
-Tak- przyznał z rozrzewnieniem patrząc na mnie
Nasze usta szybko się styknęły, a dłonie błądziły po plecach. Całowaliśmy się bardzo namiętnie, o mały włos nie przekraczając granicy. Raz po raz musiałam złapać chwilę na oddech, ale nie chciałam, by ta chwila zbyt szybko się skończyła. I w tym momencie Austin naparł na mnie całym sobą i teraz stykaliśmy się każdym centymetrem ciała. Jedna noga samoczynnie zgięła mi się w pół. Zarzuciłam ręce na szyję chłopaka i musiałam w końcu wydusić z siebie:
-Chcę spędzić z tobą resztę życia
-Ja też niczego bardziej nie pragnę- wysapał i zdjął ręce z moich bioder
-To, co teraz, mój książę?- musiałam go o to zapytać
-A teraz- złapał mnie za dłoń- Wracamy grzecznie do domu, ale tam nie musimy być już grzeczni- uśmiechnął się łobuzersko, na co szybko się zarumieniłam
Uff... w końcu dobrnęliśmy do końca mojego opowiadania, a następnym rozdziałem będzie już epilog. Dzięki wam za to, że tyle ze mną wytrzymaliście, czyli prawie rok! Co do nowego bloga, będzie on także z bohaterami A&A, ale już bardziej oderwany od rzeczywistości.
Ps. Dostałam kolejną nominację, dziękuję za nią serdecznie.
http://auslly-dziennik.blogspot.com/2013/09/liebster-awards_5250.html
-Powodzenia, mój synu- powiedział jego ojciec- Cokolwiek się zdarzy, wiedz, że byłem, jestem i będę z ciebie dumny- dodał, a mnie (jak i Austina), mówiąc wprost, zatkało z wrażenia, ale po chwili zauważyłam też, że jego oczy na chwilę się zmieniły. W tym momencie były takie... takie przyjazne, była w nich radość. Zamknęłam otwarte z wrażenia usta i znów przyjrzałam się mu. Puścił blondyna, a jego wzrok znów był pusty i chłodny, taki... jak wcześniej.
-Brałeś coś?- chłopak zauważył to co ja i chyba domyślił się prawdy
-Nie twój zakichany interes, gówniarzu!- krzyknął i wyciągnął z kieszeni pistolet, od razu oblał mnie blady strach
W międzyczasie ojciec Austina wycelował w chłopaka i wystrzelił, ale spudłował.
Blondyn korzystając z okazji podbiegł do napastnika i mocno go pchnął. Ten przewrócił się, ale pociągnął za sobą brązowookiego.
Zaczęli się szarpać i szamotać. Austin był oczywiście górą, bo górował nad nim siłą i posturą. Mój ukochany walczył jak lew i już, już byłam pewna, że zwycięży, kiedy jego ojciec cały posiniaczony i obolały nagle wyrwał się z jego niedźwiedziego uścisku. W jego ręku nagle coś błysnęło i zanim blondyn zorientował się co to, oprawca wbił mu w nogę ten nóż aż po rękojeść. Austin krzyknął i poluźnił uścisk, co jego przeciwnik szybko wykorzystał. Złapał go za koszulę i rzucił przed siebie, chłopak wylądował koło przepaści.
Austin nie mógł wstać, bo jego ojciec dodatkowo usiadł na nim i w pogardzie wysyczał:
-Przyznaj, kto wygrał, Austin?
-T..t.. ty- chłopak wyjąkał przez zaciśnięte zęby próbując go wypchać
-I masz rację!- krzyknął triumfalnie podnosząc go
W akcie desperacji rzuciłam się na antagonistę i uderzałam go oraz kopałam gdzie popadnie. W odpowiedzi uderzył mnie z otwartej dłoni w twarz i nakazał się uspokoić.
-Bo jak nie- pogroził- ciebie czeka ten sam los- wstał i ponownie podniósł blondyna, który wcześniej upadł na kolana, osłabiony chłopak nie bronił się, może nie chciał?
-Żegnaj... synu- rzekł jego ojciec i... rzucił go w przepaść
-Nie!- krzyknęłam rozpaczliwie próbując rzucić się za ukochanym, jednak tatusiek złapał mnie w ostatniej chwili
-Gdzie się wybierasz? Jesteś mi potrzebna żywa!- powiedział i złapał mnie za włosy w celu pociągnięcia mnie gdzieś
Szybko wyrwałam się mu i pobiegłam nad urwisko. Spojrzałam w dół szukając wzrokiem Austina. Nie znalazłam jednak ani jego, ani jego ciała, co wydało mi się dziwne.
-No chodź już!- Mike znowu mnie złapał i pociągnął za sobą
Odwrócił się plecami do przepaści, a ja ukryłam twarz w dłoniach raz po raz wycierając łzy.
W pewnej chwili, kiedy już prawie opuściliśmy ten teren, oprawca nagle jęknął i upadł na ziemię. Odwróciłam się zaskoczona i znowu krzyknęłam. Tym razem z radości.
-Austin!- podbiegłam do niego i przytuliłam go, chłopak posłał mi szeroki uśmiech, trzymając jedną nogę na swoim ojcu, z drugiej powoli wyciągając zakrwawiony nóż.
-Przyznaj, kto wygrał?- powtórzył za ojczulkiem, po czym cicho się zaśmiałam
-Ty, ty- szepnął wściekły- Ale jak...
-To proste- odparł mój chłopak- Kiedy rzuciłeś mnie tam- wskazał palcem w przepaść- złapałem się w ostatniej chwili jakiegoś wystającego kamienia i mogłem spokojnie stanąć na skalnej półce. Stamtąd droga była już prosta
Odetchnęłam z ulgą i ponownie przytuliłam mocno Austina. Pocałował mnie w policzek.
-Ehkem, a co ze mną?- zapytał Mike, na którym cały czas staliśmy
-A teraz oddamy cię w końcu w ręce policji. I nie próbuj czegoś kombinować, bo mam cię na muszce- powiedział grubym głosem i wyciągnął z kieszeni ojca pistolet
W tej chwili w końcu przestało lać i zza chmur wyszło słońce. Jego ciepłe promienie szybko nas ogrzały.
-No chodź już- chłopak podniósł mężczyznę i już chciał poprowadzić go w ręce sprawiedliwości, ale szybko go powstrzymałam
-Czekaj, Austin. A gdzie jest diament?- spytałam
-Nie! On jest mój!- krzyknął ojciec blondyna w rozpaczy- Nie oddam go!
-Na pewno?- mruknął Austin, wyciągając go z drugiej kieszeni
Tamten westchnął ulegle i nie odzywając się już wcale dał się odprowadzić na komisariat. Tam oddaliśmy go i jego bronie policjantom. Ci, przyznam, przyjęli nas z lekkim zaskoczeniem, ale z niemałym uznaniem nas słuchali. Wracając do domu po drodze zahaczyliśmy o szpital.
Kiedy wyszliśmy w końcu z niego zauważyłam zachód słońca.
-Ale piękny- westchnęłam z rozmarzeniem przyglądając się Austinowi
-Tak- przyznał z rozrzewnieniem patrząc na mnie
Nasze usta szybko się styknęły, a dłonie błądziły po plecach. Całowaliśmy się bardzo namiętnie, o mały włos nie przekraczając granicy. Raz po raz musiałam złapać chwilę na oddech, ale nie chciałam, by ta chwila zbyt szybko się skończyła. I w tym momencie Austin naparł na mnie całym sobą i teraz stykaliśmy się każdym centymetrem ciała. Jedna noga samoczynnie zgięła mi się w pół. Zarzuciłam ręce na szyję chłopaka i musiałam w końcu wydusić z siebie:
-Chcę spędzić z tobą resztę życia
-Ja też niczego bardziej nie pragnę- wysapał i zdjął ręce z moich bioder
-To, co teraz, mój książę?- musiałam go o to zapytać
-A teraz- złapał mnie za dłoń- Wracamy grzecznie do domu, ale tam nie musimy być już grzeczni- uśmiechnął się łobuzersko, na co szybko się zarumieniłam
Uff... w końcu dobrnęliśmy do końca mojego opowiadania, a następnym rozdziałem będzie już epilog. Dzięki wam za to, że tyle ze mną wytrzymaliście, czyli prawie rok! Co do nowego bloga, będzie on także z bohaterami A&A, ale już bardziej oderwany od rzeczywistości.
Ps. Dostałam kolejną nominację, dziękuję za nią serdecznie.
http://auslly-dziennik.blogspot.com/2013/09/liebster-awards_5250.html
poniedziałek, 4 sierpnia 2014
Rozdział 132, część pierwsza
Oczami Ally
-Nie wierzgaj tak!- krzyknął mój oprawca, w odpowiedzi ugryzłam go w rękę, ojciec Austina oderwał się ode mnie, a ja próbowałam od niego uciec
Próbowałam, bo zaraz mnie dogonił i mocniej przycisnął do siebie. Przystawił mi lufę pistoletu do czoła i zadowolony z siebie zarechotał.
-Czyli wszystko układa się jak trzeba- uśmiechnął się obleśnie- Mój ,,ukochany" synuś przyjdzie tutaj z zamiarem uratowania ciebie, ale będzie musiał uratować najpierw siebie- pomachał ząbkowanym nożem
-Czemu to robisz?- próbowałam poluźnić jego uchwyt- Czemu nie jesteś normalnym ojcem?
-Niech pomyślę- mruknął- Może dlatego, że bycie nienormalnym ojcem bardziej mi się opłaca, mała? A w międzyczasie zabijemy czas- wplótł palce w moje włosy i przysunął swoje usta do moich, poczułam od niego smród alkoholu i chyba narkotyków. Odpychałam go jak najdalej od siebie, ale był silniejszy. Powalił mnie na ziemię i stanął nade mną z triumfem wypisanym na twarzy.
-Pomocy!- krzyczałam, ale napastnik wcisnął mi do ust jakąś szmatę i pochylił się, by... no wiecie.
I pewnie by mu się to udało, gdyby nie mój wybawiciel, Austin!
-Zostaw ją, bydlaku!- powiedział gniewnie zbliżając się do nas
Jego ojciec szybko podniósł mnie z ziemi i przyłożył mi do szyi wcześniej wspomniany dziesięciocentymetrowy nóż.
-Chyba coś powiedziałem?!- twarz blondyna wykrzywiła się w gniewnym grymasie- Puść ją!
-Masz?- odparł krótko jego ojciec
-Mam- mruknął już spokojnie brązowooki wyciągając z kieszeni... diament! Najprawdziwszy diament i to taki, który do najmniejszych nie należał
-Podaj mi go- dodał oprawca mocniej przykładając mi nóż do szyi, po krótkiej chwili poczułam, że spłynęła z niej stróżka krwi, Austin potulnie wykonał jego rozkaz.
-Nareszcie!- krzyknął jego ojciec puszczając mnie
Chłopak podbiegł do mnie i mocno przytulił, wytarł krew z mojej szyi i pocałował mnie czule w usta.
-Dzięki, że przyszedłeś- powiedziałam słabym głosem
-Przecież coś ci obiecałem, prawda?- uśmiechnął się
- Jakie to słodkie- nasz porywacz wzdrygnął się- Zaraz chyba zwymiotuję...
-Możemy już iść?- spytał go mój bohater przerywając mu
-Nie tak szybko. Przez was, młokosy, szuka mnie wszędzie policja, a za mną są wywieszone listy gończe. Chyba jesteście mi coś winni i nie wyjdziecie stąd żywi, chyba, że...- zamyślił się
-Chyba, że co?- powiedzieliśmy razem
-Chyba, że odniosę pewnego rodzaju satysfakcję, najlepszym sposobem byłoby zabicie któregoś z was, ale na to chyba się nie zgodzicie... więc może krótka walka? Albo jak na to mówicie... sparing?- powiedział drapiąc się po głowie
-A mamy jakiś inny wybór?- zapytał Austin, w odpowiedzi jego ojciec pokręcił głową
Spojrzałam smutnie na Austina, żal mi go było, bo w końcu miał takiego ojca. I chyba mój humor podziałał na pogodę, bo zaczęło jeszcze bardziej lać. Mój ukochany ściągnął z siebie kurtkę i przykrył mnie nią troskliwie.
-To kto staje ze mną w szranki?- nasze milczenie przerwał Mike
-Ja!- blondyn wstał i zaczął iść w stronę swojego ojca
-Nie rób tego!- krzyknęłam w rozpaczy
-Nie mamy innego wyboru!- odkrzyknął i podszedł do swojego ojca, a ten zrobił coś, czego chyba nikt się nie spodziewał...
-Nie wierzgaj tak!- krzyknął mój oprawca, w odpowiedzi ugryzłam go w rękę, ojciec Austina oderwał się ode mnie, a ja próbowałam od niego uciec
Próbowałam, bo zaraz mnie dogonił i mocniej przycisnął do siebie. Przystawił mi lufę pistoletu do czoła i zadowolony z siebie zarechotał.
-Czyli wszystko układa się jak trzeba- uśmiechnął się obleśnie- Mój ,,ukochany" synuś przyjdzie tutaj z zamiarem uratowania ciebie, ale będzie musiał uratować najpierw siebie- pomachał ząbkowanym nożem
-Czemu to robisz?- próbowałam poluźnić jego uchwyt- Czemu nie jesteś normalnym ojcem?
-Niech pomyślę- mruknął- Może dlatego, że bycie nienormalnym ojcem bardziej mi się opłaca, mała? A w międzyczasie zabijemy czas- wplótł palce w moje włosy i przysunął swoje usta do moich, poczułam od niego smród alkoholu i chyba narkotyków. Odpychałam go jak najdalej od siebie, ale był silniejszy. Powalił mnie na ziemię i stanął nade mną z triumfem wypisanym na twarzy.
-Pomocy!- krzyczałam, ale napastnik wcisnął mi do ust jakąś szmatę i pochylił się, by... no wiecie.
I pewnie by mu się to udało, gdyby nie mój wybawiciel, Austin!
-Zostaw ją, bydlaku!- powiedział gniewnie zbliżając się do nas
Jego ojciec szybko podniósł mnie z ziemi i przyłożył mi do szyi wcześniej wspomniany dziesięciocentymetrowy nóż.
-Chyba coś powiedziałem?!- twarz blondyna wykrzywiła się w gniewnym grymasie- Puść ją!
-Masz?- odparł krótko jego ojciec
-Mam- mruknął już spokojnie brązowooki wyciągając z kieszeni... diament! Najprawdziwszy diament i to taki, który do najmniejszych nie należał
-Podaj mi go- dodał oprawca mocniej przykładając mi nóż do szyi, po krótkiej chwili poczułam, że spłynęła z niej stróżka krwi, Austin potulnie wykonał jego rozkaz.
-Nareszcie!- krzyknął jego ojciec puszczając mnie
Chłopak podbiegł do mnie i mocno przytulił, wytarł krew z mojej szyi i pocałował mnie czule w usta.
-Dzięki, że przyszedłeś- powiedziałam słabym głosem
-Przecież coś ci obiecałem, prawda?- uśmiechnął się
- Jakie to słodkie- nasz porywacz wzdrygnął się- Zaraz chyba zwymiotuję...
-Możemy już iść?- spytał go mój bohater przerywając mu
-Nie tak szybko. Przez was, młokosy, szuka mnie wszędzie policja, a za mną są wywieszone listy gończe. Chyba jesteście mi coś winni i nie wyjdziecie stąd żywi, chyba, że...- zamyślił się
-Chyba, że co?- powiedzieliśmy razem
-Chyba, że odniosę pewnego rodzaju satysfakcję, najlepszym sposobem byłoby zabicie któregoś z was, ale na to chyba się nie zgodzicie... więc może krótka walka? Albo jak na to mówicie... sparing?- powiedział drapiąc się po głowie
-A mamy jakiś inny wybór?- zapytał Austin, w odpowiedzi jego ojciec pokręcił głową
Spojrzałam smutnie na Austina, żal mi go było, bo w końcu miał takiego ojca. I chyba mój humor podziałał na pogodę, bo zaczęło jeszcze bardziej lać. Mój ukochany ściągnął z siebie kurtkę i przykrył mnie nią troskliwie.
-To kto staje ze mną w szranki?- nasze milczenie przerwał Mike
-Ja!- blondyn wstał i zaczął iść w stronę swojego ojca
-Nie rób tego!- krzyknęłam w rozpaczy
-Nie mamy innego wyboru!- odkrzyknął i podszedł do swojego ojca, a ten zrobił coś, czego chyba nikt się nie spodziewał...
sobota, 2 sierpnia 2014
Rozdział 131
Oczami Austina
Wróciłem akurat do domu, kiedy zaczął padać deszcz. Usiadłszy na krześle wypiłem szklankę wody i westchnąłem błogo. Ale zaraz zacząłem przeklinać w myślach to, że tak łatwo dałem się wykiwać mojej ukochanej.
-A co, jeśli coś jej się stanie?- zapytałem sam siebie i zaraz zganiłem się ostro
-Co tam, stary?- Riker dosiadł się do mnie i mocno klepnął mnie w plecy, w odpowiedzi oddałem mu tak, że prawie spadł z krzesła
Zaczął się ze mną drażnić, ale moja mama od razu wkroczyła do akcji i przegoniła go w mgnieniu oka, a on zniknął jak nieczysty.
-Co tam, złotku?- usiadła obok i pocałowała mnie lekko w czoło- Martwi cię coś?
-Nie, nic- odparłem i zatopiłem wzrok w kroplach deszczu spływających powoli po szybie
-Widzę jednak coś innego- mruknęła- A gdzie Ally?
-Została na zakupach!- krzyknąłem i wybiegłem z domu zapominając o wzięciu czegokolwiek cieplejszego do ubrania
Biegłem ile sił miałem w nogach mijając śpieszących się ludzi, ale nikt z nich nie był moją Ally, toteż przyśpieszyłem jeszcze bardziej. Wparowałem do środka jak torpeda i złowiłem zdziwione spojrzenia kupujących.
Przeczesałem sklep wzdłuż i wszerz, ale nie było ani śladu po mojej żabci. Wybiegłem stamtąd i skierowałem się w stronę parku. Była to jedna z dwóch dróg jaką można było dojść do naszego domu.
Zwolniłem trochę na ścieżce, bo zabrakło mi tchu. Spojrzałem przed siebie i zacisnąłem pięści ze złości.
-Po co ja ją zostawiłem!- krzyknąłem wściekły
Podbiegłem dwa metry dalej i zatrzymałem się przy rozsypanych zakupach. Zacząłem szukać jakiejś poszlaki w jednej z torb. Znalazłem jedynie listę z zakupami, co ostatecznie utwierdziło mnie w przekonaniu, że ktoś porwał Ally. Wstałem gwałtownie i zacząłem jej szukać rozpaczliwie.
Żal ściskał moją duszę, przecież dopiero co obiecałem jej bezpieczeństwo i życie bez strachu, a teraz ją zawiodłem.
Ze smutkiem wypisanym na twarzy wróciłem do domu cały mokry i usiadłem na krześle z rezygnacją.
-Co się stało, Austin?- mama jak zawsze wyczuła mój niepokój- Co cię trapi?
Z żalem opowiedziałem jej to, co dopiero się zdarzyło i pomiędzy nami zapanowała grobowa cisza.
Którą po chwili przerwał telefon. Podszedłem do niego i odebrałem go:
-Halo?- powiedziałem smutnie
-Czyli już wiesz?- usłyszałem jakiś przytłumiony głos- Bez zbędnego gadania, mam twoją dziewczynę, kochasiu i jeśli chcesz ją odzyskać przynieś mi diament! Będziemy czekać przy urwisku, masz przyjść sam. A jeśli spróbujesz wezwać gliny, to obiecuję ci, że dziewczyna nie wróci do ciebie, przynajmniej żywa!- i zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, on rozłączył się.
I dalej wpatrywałem się w słuchawkę zszokowany dopóki mama nie doprowadziła mnie do porządku. Streściłem jej naszą rozmowę, gdy po chwili ona wyszła i wróciła z jakimś zawiniątkiem w ręce.
Położyła go na stole i rozwinęła papier. Mym oczom ukazał się najprawdziwszy diament.
-Czyli nie było go w szkatułce?- zapytałem, ale przecież znałem już odpowiedź
-Tak- odparła- Wiedziałam, że twój ojczulek prędzej, czy później znajdzie ją, a jak wiesz diament należy do naszej rodziny, nie do niego. Dlatego zatrzymałam go przy sobie, by nie dostał się w niepowałane ręce. Ale teraz przyda się bardziej tobie- dała mi go- Idź i uratuj Ally, wierzę w ciebie- przytuliła mnie mocno- Tylko ubierz kurtkę- zastrzegła, na co uśmiechnąłem się lekko
Wybiegłem z domu i skierowałem się w stronę urwiska, gdzie, mam nadzieję, była moja ukochana.
Zaktualizowałam stronę z bohaterami. Niedługo dodam jeszcze jedną postać, bo wczoraj zabrakło mi czasu.
Wróciłem akurat do domu, kiedy zaczął padać deszcz. Usiadłszy na krześle wypiłem szklankę wody i westchnąłem błogo. Ale zaraz zacząłem przeklinać w myślach to, że tak łatwo dałem się wykiwać mojej ukochanej.
-A co, jeśli coś jej się stanie?- zapytałem sam siebie i zaraz zganiłem się ostro
-Co tam, stary?- Riker dosiadł się do mnie i mocno klepnął mnie w plecy, w odpowiedzi oddałem mu tak, że prawie spadł z krzesła
Zaczął się ze mną drażnić, ale moja mama od razu wkroczyła do akcji i przegoniła go w mgnieniu oka, a on zniknął jak nieczysty.
-Co tam, złotku?- usiadła obok i pocałowała mnie lekko w czoło- Martwi cię coś?
-Nie, nic- odparłem i zatopiłem wzrok w kroplach deszczu spływających powoli po szybie
-Widzę jednak coś innego- mruknęła- A gdzie Ally?
-Została na zakupach!- krzyknąłem i wybiegłem z domu zapominając o wzięciu czegokolwiek cieplejszego do ubrania
Biegłem ile sił miałem w nogach mijając śpieszących się ludzi, ale nikt z nich nie był moją Ally, toteż przyśpieszyłem jeszcze bardziej. Wparowałem do środka jak torpeda i złowiłem zdziwione spojrzenia kupujących.
Przeczesałem sklep wzdłuż i wszerz, ale nie było ani śladu po mojej żabci. Wybiegłem stamtąd i skierowałem się w stronę parku. Była to jedna z dwóch dróg jaką można było dojść do naszego domu.
Zwolniłem trochę na ścieżce, bo zabrakło mi tchu. Spojrzałem przed siebie i zacisnąłem pięści ze złości.
-Po co ja ją zostawiłem!- krzyknąłem wściekły
Podbiegłem dwa metry dalej i zatrzymałem się przy rozsypanych zakupach. Zacząłem szukać jakiejś poszlaki w jednej z torb. Znalazłem jedynie listę z zakupami, co ostatecznie utwierdziło mnie w przekonaniu, że ktoś porwał Ally. Wstałem gwałtownie i zacząłem jej szukać rozpaczliwie.
Żal ściskał moją duszę, przecież dopiero co obiecałem jej bezpieczeństwo i życie bez strachu, a teraz ją zawiodłem.
Ze smutkiem wypisanym na twarzy wróciłem do domu cały mokry i usiadłem na krześle z rezygnacją.
-Co się stało, Austin?- mama jak zawsze wyczuła mój niepokój- Co cię trapi?
Z żalem opowiedziałem jej to, co dopiero się zdarzyło i pomiędzy nami zapanowała grobowa cisza.
Którą po chwili przerwał telefon. Podszedłem do niego i odebrałem go:
-Halo?- powiedziałem smutnie
-Czyli już wiesz?- usłyszałem jakiś przytłumiony głos- Bez zbędnego gadania, mam twoją dziewczynę, kochasiu i jeśli chcesz ją odzyskać przynieś mi diament! Będziemy czekać przy urwisku, masz przyjść sam. A jeśli spróbujesz wezwać gliny, to obiecuję ci, że dziewczyna nie wróci do ciebie, przynajmniej żywa!- i zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, on rozłączył się.
I dalej wpatrywałem się w słuchawkę zszokowany dopóki mama nie doprowadziła mnie do porządku. Streściłem jej naszą rozmowę, gdy po chwili ona wyszła i wróciła z jakimś zawiniątkiem w ręce.
Położyła go na stole i rozwinęła papier. Mym oczom ukazał się najprawdziwszy diament.
-Czyli nie było go w szkatułce?- zapytałem, ale przecież znałem już odpowiedź
-Tak- odparła- Wiedziałam, że twój ojczulek prędzej, czy później znajdzie ją, a jak wiesz diament należy do naszej rodziny, nie do niego. Dlatego zatrzymałam go przy sobie, by nie dostał się w niepowałane ręce. Ale teraz przyda się bardziej tobie- dała mi go- Idź i uratuj Ally, wierzę w ciebie- przytuliła mnie mocno- Tylko ubierz kurtkę- zastrzegła, na co uśmiechnąłem się lekko
Wybiegłem z domu i skierowałem się w stronę urwiska, gdzie, mam nadzieję, była moja ukochana.
Zaktualizowałam stronę z bohaterami. Niedługo dodam jeszcze jedną postać, bo wczoraj zabrakło mi czasu.
środa, 30 lipca 2014
Rozdział 130
-Pycha!- mlasnął Austin stukając energicznie widelcem w talerz
-Cieszę się, że ci smakuje- odparłam i wbiłam wzrok w stół
Nadal zamartwiałam się rozmową z rodzicami na temat naszego porwania. Byłam tak zajęta codziennym życiem, że kompletnie zapomniałam powiedzieć im o naszym powrocie, ale oczywiście wcześniej powiadomiliśmy policję.
-Czym znowu się przejmujesz?- blondyn wyrwał mnie z myśli i dłonią podniósł moją głowę, po czym spojrzał mi prosto w oczy
-Niczym, wcale się nie martwię- powiedziałam głośno, czym zwróciłam na siebie uwagę kilku zaciekawionych osób i szybko się zarumieniłam
-Na pewno?- zapytał, w odpowiedzi kiwnęłam głową, chłopak położył swoją dłoń na mojej- Pamiętaj, jeśli będziesz mieć jakiś problem, powiedz mi, a ja ci pomogę- wplótł palce w moje włosy i uśmiechnął się lekko- Te naleśniki były dobre prawie jak moje, nieprawdaż?- powiedział i zaśmiałam się cicho
Po zapłaceniu za jedzenie wyszliśmy z knajpki. Już chciałam skierować się w stronę domu, kiedy Austin pociągnął mnie do parku.
-Gdzie mnie ciągniesz?- spytałam żartobliwie
-Zobaczysz- odparł tajemniczo i szliśmy dalej w milczeniu
W pewnej chwili zasłonił mi oczy i zaczął kierować gdzieś. Po kilku minutach poczułam przyjemny, kwiecisty zapach i jakby małe łaskotki.
Kiedy Austin zabrał swe dłonie z mych oczu ukazał mi się piękny widok. Staliśmy na długiej i szerokiej na jakiś metr kremowej ścieżce, spowitej w płatkach róż. Obok w równych odstępach rosły drzewa z kwiatami brzoskwiń, ich płateczki wyrywał i przenosił orzeźwiający wiatr. Co chwila otrzepywałam się z nich, a blondyn patrzył na to z uśmiechem.
-Pięknie tu- westchnęłam rozmarzona
-To jeszcze nie koniec naszej wędrówki- rzekł i zrobił krok w stronę zielonej polany, wyciągnął w moją stronę dłoń, złapałam ją i poszłam za nim.
I jakby czekając na nas, wiatr wiał coraz mocniej, a słońce w odpowiedzi wyszło zza chmur i jego mały promień oświetlił naszą drogę. Moje serce prawie się zatrzymało, kiedy na wspomnianej wcześniej polanie ujrzałam napis ułożony z kolorowych płatków róż: KOCHAM CIĘ NAJMOCNIEJ NA ŚWIECIE.
Spojrzałam na Austina, na jego twarzy ujrzałam szeroki uśmiech, chłopak zbliżył się do mnie i lekko pocałował w usta. Zamknęłam oczy i zatopiłam się w tej cudownej chwili. Blondyn położył delikatnie dłonie na moich biodrach i przyciągnął mnie do siebie. Razem sunęliśmy po małej i pustej polanie, dopóki Austin nie potknął się o kamień i leżąc zadowoleni na zielonej, soczystej trawie śmialiśmy się w najlepsze. Podniosłam się na łokciach i zapytałam rozmarzona:
-Ty to wszystko ukartowałeś, blondasku?
-Tak- odparł żując swoim dawnym zwyczajem źdźbło trawy- Ale to nie koniec tego- dodał wstając, co też uczyniłam- Przyszedłem tu z tobą, bo chciałem ci coś powiedzieć- ujął moją dłoń i spojrzał na mnie czule- Jesteś dla mnie najważniejszą osobą w życiu, to dzięki tobie odzyskałem rodzinę i chęć do życia. To dzięki tobie jestem teraz tym kim jestem. Oddałbym nawet życie za ciebie- spojrzał mi głęboko w oczy- Przysięgam ci, że zawsze stanę w twej obronie, choćby i przeciw całemu światu. Już nie spadnie ci żaden włos z głowy, obiecuję ci to- powiedział jednym tchem i czekał na moją reakcję
Powiem, że mówiąc wprost: zatkało mnie, ale zaraz wrócił mi zdrowy rozsądek.
-Nie chcę nawet myśleć o tym, że ktoś mógłby cię znów zranić, Austin- powiedziałam zdławionym głosem
-Jedyną osobą, która mogłaby mnie poważnie zranić, jesteś ty- odparł i znów wpiłam się w niego
Trwało to dość długo, aż do utraty tchu nie myślałam o niczym innym tylko o naszych uczuciach do siebie, rosły z dnia na dzień przeradzając się w coś wielkiego.
Kiedy odkleiliśmy się od siebie spojrzałam na zegarek i lekko osłupiałam.
-Austin, jesteśmy tu już półtorej godziny- oznajmiłam mojego ukochanemu
Wyszliśmy z tej cudownej polany i skierowaliśmy się ku miastu. Po dziesięciu minutach byliśmy już na miejscu. Weszliśmy do sklepu i doznałam małego szoku. To miejsce było pełne ludzi, ale inny sklep był oddalony o kawałek drogi, dlatego zostaliśmy tam.
-Kotku- zaczęłam- A może poszedłbyś do domu?- położyłam głowę na ramieniu Austina- Trochę tu zejdzie, a ty nie lubisz zakupów
-Zostanę- blondyn nie odstępował mnie na krok
W końcu go przekonałam i niechętnie mnie opuścił.
Jednak kiedy poszedł poczułam się niezręcznie i nieśmiało przechodziłam przez te tabuny ludzi.
W końcu zrobiłam zakupy i opuszczając to miejsce z nieukrywaną ulgą skręciłam do parku, by odpocząć trochę przy śpiewie ptaków.
Po kilku minutach słońce jednak ukryło się za chmurami i lunął na mnie deszcz. Zaczęłam biec do domu. Niefortunnie poślizgnęłam się i upadając skręciłam chyba kostkę. Moje zakupy rozsypały się na wszystkie strony, a ja próbując wstać rozpaczliwie nawoływałam pomocy.
Z ciemności wyłoniła się jakaś postać i w pierwszym momencie wydała mi się owym potworem z moich koszmarów. Ale rzeczywistość okazała się jeszcze gorsza, mój krzyk uwiązł w gardle, kiedy to monstrum złapało mnie za szyję i mocno szarpiąc zaciągnęło mnie w stronę jedynego urwiska w Miami. Bardzo głębokiego urwiska.
Do końca bloga pozostały jakieś dwa rozdziały, toteż dziś dodaję dłuższy niż zwykle.
-Cieszę się, że ci smakuje- odparłam i wbiłam wzrok w stół
Nadal zamartwiałam się rozmową z rodzicami na temat naszego porwania. Byłam tak zajęta codziennym życiem, że kompletnie zapomniałam powiedzieć im o naszym powrocie, ale oczywiście wcześniej powiadomiliśmy policję.
-Czym znowu się przejmujesz?- blondyn wyrwał mnie z myśli i dłonią podniósł moją głowę, po czym spojrzał mi prosto w oczy
-Niczym, wcale się nie martwię- powiedziałam głośno, czym zwróciłam na siebie uwagę kilku zaciekawionych osób i szybko się zarumieniłam
-Na pewno?- zapytał, w odpowiedzi kiwnęłam głową, chłopak położył swoją dłoń na mojej- Pamiętaj, jeśli będziesz mieć jakiś problem, powiedz mi, a ja ci pomogę- wplótł palce w moje włosy i uśmiechnął się lekko- Te naleśniki były dobre prawie jak moje, nieprawdaż?- powiedział i zaśmiałam się cicho
Po zapłaceniu za jedzenie wyszliśmy z knajpki. Już chciałam skierować się w stronę domu, kiedy Austin pociągnął mnie do parku.
-Gdzie mnie ciągniesz?- spytałam żartobliwie
-Zobaczysz- odparł tajemniczo i szliśmy dalej w milczeniu
W pewnej chwili zasłonił mi oczy i zaczął kierować gdzieś. Po kilku minutach poczułam przyjemny, kwiecisty zapach i jakby małe łaskotki.
Kiedy Austin zabrał swe dłonie z mych oczu ukazał mi się piękny widok. Staliśmy na długiej i szerokiej na jakiś metr kremowej ścieżce, spowitej w płatkach róż. Obok w równych odstępach rosły drzewa z kwiatami brzoskwiń, ich płateczki wyrywał i przenosił orzeźwiający wiatr. Co chwila otrzepywałam się z nich, a blondyn patrzył na to z uśmiechem.
-Pięknie tu- westchnęłam rozmarzona
-To jeszcze nie koniec naszej wędrówki- rzekł i zrobił krok w stronę zielonej polany, wyciągnął w moją stronę dłoń, złapałam ją i poszłam za nim.
I jakby czekając na nas, wiatr wiał coraz mocniej, a słońce w odpowiedzi wyszło zza chmur i jego mały promień oświetlił naszą drogę. Moje serce prawie się zatrzymało, kiedy na wspomnianej wcześniej polanie ujrzałam napis ułożony z kolorowych płatków róż: KOCHAM CIĘ NAJMOCNIEJ NA ŚWIECIE.
Spojrzałam na Austina, na jego twarzy ujrzałam szeroki uśmiech, chłopak zbliżył się do mnie i lekko pocałował w usta. Zamknęłam oczy i zatopiłam się w tej cudownej chwili. Blondyn położył delikatnie dłonie na moich biodrach i przyciągnął mnie do siebie. Razem sunęliśmy po małej i pustej polanie, dopóki Austin nie potknął się o kamień i leżąc zadowoleni na zielonej, soczystej trawie śmialiśmy się w najlepsze. Podniosłam się na łokciach i zapytałam rozmarzona:
-Ty to wszystko ukartowałeś, blondasku?
-Tak- odparł żując swoim dawnym zwyczajem źdźbło trawy- Ale to nie koniec tego- dodał wstając, co też uczyniłam- Przyszedłem tu z tobą, bo chciałem ci coś powiedzieć- ujął moją dłoń i spojrzał na mnie czule- Jesteś dla mnie najważniejszą osobą w życiu, to dzięki tobie odzyskałem rodzinę i chęć do życia. To dzięki tobie jestem teraz tym kim jestem. Oddałbym nawet życie za ciebie- spojrzał mi głęboko w oczy- Przysięgam ci, że zawsze stanę w twej obronie, choćby i przeciw całemu światu. Już nie spadnie ci żaden włos z głowy, obiecuję ci to- powiedział jednym tchem i czekał na moją reakcję
Powiem, że mówiąc wprost: zatkało mnie, ale zaraz wrócił mi zdrowy rozsądek.
-Nie chcę nawet myśleć o tym, że ktoś mógłby cię znów zranić, Austin- powiedziałam zdławionym głosem
-Jedyną osobą, która mogłaby mnie poważnie zranić, jesteś ty- odparł i znów wpiłam się w niego
Trwało to dość długo, aż do utraty tchu nie myślałam o niczym innym tylko o naszych uczuciach do siebie, rosły z dnia na dzień przeradzając się w coś wielkiego.
Kiedy odkleiliśmy się od siebie spojrzałam na zegarek i lekko osłupiałam.
-Austin, jesteśmy tu już półtorej godziny- oznajmiłam mojego ukochanemu
Wyszliśmy z tej cudownej polany i skierowaliśmy się ku miastu. Po dziesięciu minutach byliśmy już na miejscu. Weszliśmy do sklepu i doznałam małego szoku. To miejsce było pełne ludzi, ale inny sklep był oddalony o kawałek drogi, dlatego zostaliśmy tam.
-Kotku- zaczęłam- A może poszedłbyś do domu?- położyłam głowę na ramieniu Austina- Trochę tu zejdzie, a ty nie lubisz zakupów
-Zostanę- blondyn nie odstępował mnie na krok
W końcu go przekonałam i niechętnie mnie opuścił.
Jednak kiedy poszedł poczułam się niezręcznie i nieśmiało przechodziłam przez te tabuny ludzi.
W końcu zrobiłam zakupy i opuszczając to miejsce z nieukrywaną ulgą skręciłam do parku, by odpocząć trochę przy śpiewie ptaków.
Po kilku minutach słońce jednak ukryło się za chmurami i lunął na mnie deszcz. Zaczęłam biec do domu. Niefortunnie poślizgnęłam się i upadając skręciłam chyba kostkę. Moje zakupy rozsypały się na wszystkie strony, a ja próbując wstać rozpaczliwie nawoływałam pomocy.
Z ciemności wyłoniła się jakaś postać i w pierwszym momencie wydała mi się owym potworem z moich koszmarów. Ale rzeczywistość okazała się jeszcze gorsza, mój krzyk uwiązł w gardle, kiedy to monstrum złapało mnie za szyję i mocno szarpiąc zaciągnęło mnie w stronę jedynego urwiska w Miami. Bardzo głębokiego urwiska.
Do końca bloga pozostały jakieś dwa rozdziały, toteż dziś dodaję dłuższy niż zwykle.
sobota, 26 lipca 2014
Rozdział 129
Zeszłam na dół do kuchni i usiadłam przy stole zadowolona. Po chwili inni dołączyli do mnie, brakowało tylko Austina. Poczułam przyjemny zapach i od razu go rozpoznałam.
-Kto robi naleśniki?- zapytałam wstając i wszystko stało się jasne
-Ja, mamusiu- odparła Jessie, a ja uśmiechnęłam się w duchu
Zasiedliśmy do posiłku w dobrych humorach, kiedy skończyliśmy pałaszować śniadanie, co skończyło się bardzo szybko, w drzwiach pojawił się nie kto inny jak Austin.
Po jego minie wywnioskowałam, że był bardzo zaspany. Przetarł zamknięte oczy i przejechał ręką po stojącej czuprynie. Jednak kiedy wciągnął powietrze nosem od razu się wybudził.
-Jecie naleśniki beze mnie?- zapytał rozglądając się po kuchni
-Trzeba było przyjść ze trzy minuty wcześniej- Riker sprowadził go na ziemię wycierając usta z zadowoleniem
-Eh, naprawdę nic nie zostało?- na jego twarzy zobaczyłam rozczarowanie, żeby poprawić sytuację stanęłam obok niego i powiedziałam:
-Zjemy razem coś na mieście- próbowałam go pocieszyć- Która jest godzina?- zwróciłam się do mamy blondyna
-Pół godziny do dziesiątej- odparła
-Austin!- krzyknęłam- Zbieraj się szybko, przecież na dziesiątą jesteśmy umówieni na ściąganie szwów!
-Racja- powiedział i pobiegł na górę
Po dziesięciu minutach zszedł do nas gotowy. Stanął przy drzwiach i już miałam wychodzić, kiedy pani Mimi mnie zaczepiła:
-Ally, w drodze powrotnej skoczycie do sklepu? Trzeba kupić parę rzeczy- zagadnęła i zaczęła wymieniać produkty, od czego zakręciło mi się w głowie
-Mamo!- Austin się niecierpliwił
-Już, kochanie- podała mi listę i z czystym sumieniem wyszliśmy razem z domu
Do lekarza mieliśmy jeszcze chwilę, przez to nie śpieszyliśmy się. Trzymając się za ręce szliśmy przed siebie, przy okazji przyglądając się śpiewającym ptakom.
-Przepraszam za mamę- brązowooki w końcu się odezwał- Jak coś zacznie, to nie skończy, dopóki nie doprowadzi tego do końca
-Ne ma za co- uśmiechnęłam się zgarniając kosmyk włosów za ucho- Noga już cię nie boli?- zmieniłam temat
-Prawie w ogóle- odparł patrząc na mnie i znów między nami zapadła przyjemna cisza
Po kilku minutach doszliśmy do celu, Austin otworzył drzwi i weszliśmy do środka. Wnętrze gabinetu było przyjemne dla oka. Dużo roślin, drewniane meble i miło wyglądająca lekarka.
Przywitała nas skinieniem głowy i zaprosiła do siebie.
Usiadłam obok Austina, a w tym czasie kobieta zadała mu kilka pytań, po czym chłopak podciągnął nogę i lekarka zabrała się za ściąganie szwów. Było ich dość dużo, co trochę trwało, jednak Austin dzielnie to zniósł. Kiedy było po wszystkim podziękowaliśmy jej i wyszliśmy na zewnątrz.
-To idziemy na obiecane śniadanie?- w tym momencie brzuch blondyna dał o sobie znać
-Tak, tak- uśmiechnęłam się- Chodź zaklinaczu wilków- pociągnęłam go w stronę dobrze znanej mi knajpki
-Kto robi naleśniki?- zapytałam wstając i wszystko stało się jasne
-Ja, mamusiu- odparła Jessie, a ja uśmiechnęłam się w duchu
Zasiedliśmy do posiłku w dobrych humorach, kiedy skończyliśmy pałaszować śniadanie, co skończyło się bardzo szybko, w drzwiach pojawił się nie kto inny jak Austin.
Po jego minie wywnioskowałam, że był bardzo zaspany. Przetarł zamknięte oczy i przejechał ręką po stojącej czuprynie. Jednak kiedy wciągnął powietrze nosem od razu się wybudził.
-Jecie naleśniki beze mnie?- zapytał rozglądając się po kuchni
-Trzeba było przyjść ze trzy minuty wcześniej- Riker sprowadził go na ziemię wycierając usta z zadowoleniem
-Eh, naprawdę nic nie zostało?- na jego twarzy zobaczyłam rozczarowanie, żeby poprawić sytuację stanęłam obok niego i powiedziałam:
-Zjemy razem coś na mieście- próbowałam go pocieszyć- Która jest godzina?- zwróciłam się do mamy blondyna
-Pół godziny do dziesiątej- odparła
-Austin!- krzyknęłam- Zbieraj się szybko, przecież na dziesiątą jesteśmy umówieni na ściąganie szwów!
-Racja- powiedział i pobiegł na górę
Po dziesięciu minutach zszedł do nas gotowy. Stanął przy drzwiach i już miałam wychodzić, kiedy pani Mimi mnie zaczepiła:
-Ally, w drodze powrotnej skoczycie do sklepu? Trzeba kupić parę rzeczy- zagadnęła i zaczęła wymieniać produkty, od czego zakręciło mi się w głowie
-Mamo!- Austin się niecierpliwił
-Już, kochanie- podała mi listę i z czystym sumieniem wyszliśmy razem z domu
Do lekarza mieliśmy jeszcze chwilę, przez to nie śpieszyliśmy się. Trzymając się za ręce szliśmy przed siebie, przy okazji przyglądając się śpiewającym ptakom.
-Przepraszam za mamę- brązowooki w końcu się odezwał- Jak coś zacznie, to nie skończy, dopóki nie doprowadzi tego do końca
-Ne ma za co- uśmiechnęłam się zgarniając kosmyk włosów za ucho- Noga już cię nie boli?- zmieniłam temat
-Prawie w ogóle- odparł patrząc na mnie i znów między nami zapadła przyjemna cisza
Po kilku minutach doszliśmy do celu, Austin otworzył drzwi i weszliśmy do środka. Wnętrze gabinetu było przyjemne dla oka. Dużo roślin, drewniane meble i miło wyglądająca lekarka.
Przywitała nas skinieniem głowy i zaprosiła do siebie.
Usiadłam obok Austina, a w tym czasie kobieta zadała mu kilka pytań, po czym chłopak podciągnął nogę i lekarka zabrała się za ściąganie szwów. Było ich dość dużo, co trochę trwało, jednak Austin dzielnie to zniósł. Kiedy było po wszystkim podziękowaliśmy jej i wyszliśmy na zewnątrz.
-To idziemy na obiecane śniadanie?- w tym momencie brzuch blondyna dał o sobie znać
-Tak, tak- uśmiechnęłam się- Chodź zaklinaczu wilków- pociągnęłam go w stronę dobrze znanej mi knajpki
Subskrybuj:
Posty (Atom)