środa, 30 lipca 2014

Rozdział 130

-Pycha!- mlasnął Austin stukając energicznie widelcem w talerz
-Cieszę się, że ci smakuje- odparłam i wbiłam wzrok w stół
Nadal zamartwiałam się rozmową z rodzicami na temat naszego porwania. Byłam tak zajęta codziennym życiem, że kompletnie zapomniałam powiedzieć im o naszym powrocie, ale oczywiście wcześniej powiadomiliśmy policję.
-Czym znowu się przejmujesz?- blondyn wyrwał mnie z myśli i dłonią podniósł moją głowę, po czym spojrzał mi prosto w oczy
-Niczym, wcale się nie martwię- powiedziałam głośno, czym zwróciłam na siebie uwagę kilku zaciekawionych osób i szybko się zarumieniłam
-Na pewno?- zapytał, w odpowiedzi kiwnęłam głową, chłopak położył swoją dłoń na mojej- Pamiętaj, jeśli będziesz mieć jakiś problem, powiedz mi, a ja ci pomogę- wplótł palce w moje włosy i uśmiechnął się lekko- Te naleśniki były dobre prawie jak moje, nieprawdaż?- powiedział i zaśmiałam się cicho
Po zapłaceniu za jedzenie wyszliśmy z knajpki. Już chciałam skierować się w stronę domu, kiedy Austin pociągnął mnie do parku.
-Gdzie mnie ciągniesz?- spytałam żartobliwie
-Zobaczysz- odparł tajemniczo i szliśmy dalej w milczeniu
W pewnej chwili zasłonił mi oczy i zaczął kierować gdzieś. Po kilku minutach poczułam przyjemny, kwiecisty zapach i jakby małe łaskotki.
Kiedy Austin zabrał swe dłonie z mych oczu ukazał mi się piękny widok. Staliśmy na długiej i szerokiej na jakiś metr kremowej ścieżce, spowitej w płatkach róż. Obok w równych odstępach rosły drzewa z kwiatami brzoskwiń, ich płateczki wyrywał i przenosił orzeźwiający wiatr. Co chwila otrzepywałam się z nich, a blondyn patrzył na to z uśmiechem.
-Pięknie tu- westchnęłam rozmarzona
-To jeszcze nie koniec naszej wędrówki- rzekł i zrobił krok w stronę zielonej polany, wyciągnął w moją stronę dłoń, złapałam ją i poszłam za nim.
I jakby czekając na nas, wiatr wiał coraz mocniej, a słońce w odpowiedzi wyszło zza chmur i jego mały promień oświetlił naszą drogę. Moje serce prawie się zatrzymało, kiedy na wspomnianej wcześniej polanie ujrzałam napis ułożony z kolorowych płatków róż: KOCHAM CIĘ NAJMOCNIEJ NA ŚWIECIE.
Spojrzałam na Austina, na jego twarzy ujrzałam szeroki uśmiech, chłopak zbliżył się do mnie i lekko pocałował w usta. Zamknęłam oczy i zatopiłam się w tej cudownej chwili. Blondyn położył delikatnie dłonie na moich biodrach i przyciągnął mnie do siebie. Razem sunęliśmy po małej i pustej polanie, dopóki Austin nie potknął się o kamień i leżąc zadowoleni na zielonej, soczystej trawie śmialiśmy się w najlepsze. Podniosłam się na łokciach i zapytałam rozmarzona:
-Ty to wszystko ukartowałeś, blondasku?
-Tak- odparł żując swoim dawnym zwyczajem źdźbło trawy- Ale to nie koniec tego- dodał wstając, co też uczyniłam- Przyszedłem tu z tobą, bo chciałem ci coś powiedzieć- ujął moją dłoń i spojrzał na mnie czule- Jesteś dla mnie najważniejszą osobą w życiu, to dzięki tobie odzyskałem rodzinę i chęć do życia. To dzięki tobie jestem teraz tym kim jestem. Oddałbym nawet życie za ciebie- spojrzał mi głęboko w oczy- Przysięgam ci, że zawsze stanę w twej obronie, choćby i przeciw całemu światu. Już nie spadnie ci żaden włos z głowy, obiecuję ci to- powiedział jednym tchem i czekał na moją reakcję
Powiem, że mówiąc wprost: zatkało mnie, ale zaraz wrócił mi zdrowy rozsądek.
-Nie chcę nawet myśleć o tym, że ktoś mógłby cię znów zranić, Austin- powiedziałam zdławionym głosem
-Jedyną osobą, która mogłaby mnie poważnie zranić, jesteś ty- odparł i znów wpiłam się w niego
Trwało to dość długo, aż do utraty tchu nie myślałam o niczym innym tylko o naszych uczuciach do siebie, rosły z dnia na dzień przeradzając się w coś wielkiego.
Kiedy odkleiliśmy się od siebie spojrzałam na zegarek i lekko osłupiałam.
-Austin, jesteśmy tu już półtorej godziny- oznajmiłam mojego ukochanemu
Wyszliśmy z tej cudownej polany i skierowaliśmy się ku miastu. Po dziesięciu minutach byliśmy już na miejscu. Weszliśmy do sklepu i doznałam małego szoku. To miejsce było pełne ludzi, ale inny sklep był oddalony o kawałek drogi, dlatego zostaliśmy tam.
-Kotku- zaczęłam- A może poszedłbyś do domu?- położyłam głowę na ramieniu Austina- Trochę tu zejdzie, a ty nie lubisz zakupów
-Zostanę- blondyn nie odstępował mnie na krok
W końcu go przekonałam i niechętnie mnie opuścił.
Jednak kiedy poszedł poczułam się niezręcznie i nieśmiało przechodziłam przez te tabuny ludzi.
W końcu zrobiłam zakupy i opuszczając to miejsce z nieukrywaną ulgą skręciłam do parku, by odpocząć trochę przy śpiewie ptaków.
Po kilku minutach słońce jednak ukryło się za chmurami i lunął na mnie deszcz. Zaczęłam biec do domu. Niefortunnie poślizgnęłam się i upadając skręciłam chyba kostkę. Moje zakupy rozsypały się na wszystkie strony, a ja próbując wstać rozpaczliwie nawoływałam pomocy.
Z ciemności wyłoniła się jakaś postać i w pierwszym momencie wydała mi się owym potworem z moich koszmarów. Ale rzeczywistość okazała się jeszcze gorsza, mój krzyk uwiązł w gardle, kiedy to monstrum złapało mnie za szyję i mocno szarpiąc zaciągnęło mnie w stronę jedynego urwiska w Miami. Bardzo głębokiego urwiska.


Do końca bloga pozostały jakieś dwa rozdziały, toteż dziś dodaję dłuższy niż zwykle.



sobota, 26 lipca 2014

Rozdział 129

Zeszłam na dół do kuchni i usiadłam przy stole zadowolona. Po chwili inni dołączyli do mnie, brakowało tylko Austina. Poczułam przyjemny zapach i od razu go rozpoznałam.
-Kto robi naleśniki?- zapytałam wstając i wszystko stało się jasne
-Ja, mamusiu- odparła Jessie, a ja uśmiechnęłam się w duchu
Zasiedliśmy do posiłku w dobrych humorach, kiedy skończyliśmy pałaszować śniadanie, co skończyło się bardzo szybko, w drzwiach pojawił się nie kto inny jak Austin.
Po jego minie wywnioskowałam, że był bardzo zaspany. Przetarł zamknięte oczy i przejechał ręką po stojącej czuprynie. Jednak kiedy wciągnął powietrze nosem od razu się wybudził.
-Jecie naleśniki beze mnie?- zapytał rozglądając się po kuchni
-Trzeba było przyjść ze trzy minuty wcześniej- Riker sprowadził go na ziemię wycierając usta z zadowoleniem
-Eh, naprawdę nic nie zostało?- na jego twarzy zobaczyłam rozczarowanie, żeby poprawić sytuację stanęłam obok niego i powiedziałam:
-Zjemy razem coś na mieście- próbowałam go pocieszyć- Która jest godzina?- zwróciłam się do mamy blondyna
-Pół godziny do dziesiątej- odparła
-Austin!- krzyknęłam- Zbieraj się szybko, przecież na dziesiątą jesteśmy umówieni na ściąganie szwów!
-Racja- powiedział i pobiegł na górę
Po dziesięciu minutach zszedł do nas gotowy. Stanął przy drzwiach i już miałam wychodzić, kiedy pani Mimi mnie zaczepiła:
-Ally, w drodze powrotnej skoczycie do sklepu? Trzeba kupić parę rzeczy- zagadnęła i zaczęła wymieniać produkty, od czego zakręciło mi się w głowie
-Mamo!- Austin się niecierpliwił
-Już, kochanie- podała mi listę i z czystym sumieniem wyszliśmy razem z domu
Do lekarza mieliśmy jeszcze chwilę, przez to nie śpieszyliśmy się. Trzymając się za ręce szliśmy przed siebie, przy okazji przyglądając się śpiewającym ptakom.
-Przepraszam za mamę- brązowooki w końcu się odezwał- Jak coś zacznie, to nie skończy, dopóki nie doprowadzi tego do końca
-Ne ma za co- uśmiechnęłam się zgarniając kosmyk włosów za ucho- Noga już cię nie boli?- zmieniłam temat
-Prawie w ogóle- odparł patrząc na mnie i znów między nami zapadła przyjemna cisza
Po kilku minutach doszliśmy do celu, Austin otworzył drzwi i weszliśmy do środka. Wnętrze gabinetu było przyjemne dla oka. Dużo roślin, drewniane meble i miło wyglądająca lekarka.
Przywitała nas skinieniem głowy i zaprosiła do siebie.
Usiadłam obok Austina, a w tym czasie kobieta zadała mu kilka pytań, po czym chłopak podciągnął nogę i lekarka zabrała się za ściąganie szwów. Było ich dość dużo, co trochę trwało, jednak Austin dzielnie to zniósł. Kiedy było po wszystkim podziękowaliśmy jej i wyszliśmy na zewnątrz.
-To idziemy na obiecane śniadanie?- w tym momencie brzuch blondyna dał o sobie znać
-Tak, tak- uśmiechnęłam się- Chodź zaklinaczu wilków- pociągnęłam go w stronę dobrze znanej mi knajpki






wtorek, 22 lipca 2014

Rozdział 128

Stałam na środku pustej polany, było ciemno, tylko księżyc przyświecał okazjonalnie, puszczając promyki między wielkimi drzewami.
W pewnej chwili coś mignęło między krzewami. Przymrużyłam oczy, by lepiej się temu przyjrzeć, kiedy to coś wyskoczyło w powietrze i zaczęło biec w moją stronę.
Rozpaczliwie rzuciłam się do ucieczki, biegnąc przed siebie uderzałam raz po raz nogami o coś twardego. Przyglądnąwszy się temu o mały włos nie zemdlałam, to były kości. Stare kości.
Wybiegłam znów na polanę bliźniaczo podobną do poprzedniej, jednak ta nie była pusta.
Wiatr muskał moją twarz chłodnym, ostrym powietrzem, a moja duszę ogarniał mrok i przerażenie. Mym ciałem przeszedł zimny dreszcz.
Przed sobą zobaczyłam klatkę, w którą były powbijane ostro zakończone i zakrwawione paliki.
Podeszłam bliżej i prawie odetchnęłam z ulgą. Klatka była pusta.
Jednak moja ulga była tymczasowa. Polanę zaczęła ogarniać szara i gęsta mgła. Odwróciłam się napięcie i styknęłam ciałem o coś szorstkiego. Spojrzałam w górę, a ostatnio co z tego zapamiętałam to wielkie, czerwone jak ogień oczy. Straciłam oddech w płucach i zaczęłam się dusić. Po chwili to coś zaczęło mnie ciągnąć w las...
Obudziłam się z krzykiem i rozglądnęłam się przerażona po pokoju.
-Czyli to był sen- pomyślałam uspokojona i w tej chwili oślepił mnie księżyc, świecił tak samo jak w tym śnie, co trochę mnie zaniepokoiło
-Hej, hej, Ally- Austin zerwał się gwałtownie- Znowu miałaś ten koszmar?- spytał, w odpowiedzi pokiwałam głową
-Chodź tu do mnie- przygarnął mnie do siebie i mocno przytulił, wtuliłam się w niego i poczułam się bezpieczniej
-Dziękuję- szepnęłam wdzięczna
-To jeszcze nie koniec- odparł patrząc mi w oczy, po czym szybko złapał mnie w ramiona i zaczął kołysać jak niemowlę
-Hej, nie jestem dzieckiem!- krzyknęłam rozbawiona próbując się wyrwać
-A właśnie czasami tak się zachowujesz- roześmiał się i zaczął nucić cicho czułym głosem:
A ja będę Twym aniołem,
Twą radością, smutkiem, żalem.
Będę gwiazdą na Twym niebie,
... zawsze obok Ciebie.
Zaczęłam przymykać oczy, z rozrzewnieniem westchnęłam cicho i szybciutko zasnęłam w ramionach mego ukochanego.
Następnego dnia:
Promienie słońca gwałtownie wdzierały się przez zasłony, co było najlepszym znakiem, że czas już wstawać,
Otworzyłam oczy i w pełni wypoczęta wyskoczyłam z łóżka. Spojrzałam na mojego blondaska.              Spał w najlepsze, normalnie pewnie obudziłabym go wylewając na niego wodę, ale pamiętając noc zostawiłam go z wdzięczności. Szybko przebrałam się i położyłam dłoń na klamce.
Jeszcze raz skierowałam oczy ku Austinowi. Słodko wyglądał i z troską w sercu przykryłam go kołdrą, po czym cichutko wyszłam z pokoju.


sobota, 19 lipca 2014

Rozdział 127

Dwa tygodnie później:
Usiadłam na ławce i wciągnęłam gwałtownie powietrze nosem. Było przesiąknięte pięknym , ,,mięsnym" zapachem.
-Kochanie, przyniosłabyś może talerze?- głos Austina wyrwał mnie z zamyślenia
-Oczywiście- odparłam i wyszłam z ogrodu
Westchnęłam głośno i zanim przekroczyłam próg kuchni znów zatopiłam się w fali wspomnień.
Po raz kolejny, niestety powrócił strach, ale też i radość. Co działo się z nami przez te dwa tygodnie? Opowiem to w skrócie: dwa dni po znalezieniu mojego ukochanego blondaska wróciliśmy do Miami, co ze względu na gęsty las i braku jakiejkolwiek mapy, było dosyć ciężkim wyzwaniem.
Wróciliśmy do codziennej monotonii życia, może monotonia to złe słowo, biorąc pod uwagę większą ilość współlokatorów.
Austin prawie do końca się wykurował i ponownie obudziła się w nim dusza kucharza, czym teraz zachwyca swoją mamę. Co do naszego anty-bohatera, poszukuje go policja i by przyśpieszyć złapanie go rozwiesiliśmy listy gończe i na własną rękę szukamy go, jak na razie bez skutku. Zniknął z pechową szkatułką.
-Ally, ile jeszcze?- doszedł mnie krzyk Austina, po czym czym prędzej porwałam talerze i pognałam z nimi do ogrodu.
-Ile to jeszcze potrwa?- zapytałam- Jestem głodna jak wilk- dodałam i złapałam jego zdziwiony wzrok- Przepraszam, jestem głodna, jak... jak borsuk?- podniósł jedną brew, czym szybko mnie uciszył
W tej chwili dostałam nadmuchiwaną piłką plażową w głowę i lekko zachwiałam się. Spojrzałam gniewnie na małą Jessie, ale jej oczy sprawiły, że przeszła mi cała złość.
-Pobawimy się, mamusiu?- spytała niewinnym głosem, który stopiłby cały lód ziemi
-Jasne- powiedziałam  i rzuciłam piłką, dziewczynka zręcznie ją złapała i równie szybko odrzuciła ją, nasz śmiech błyskawicznie rozniósł się echem po okolicy
Zabawę jednak przerwał starszy blondyn.
-Koniec tego dobrego, moje drogie- rzekł- Chowajcie manatki, siadamy do kolacji
Usłusznie wykonałyśmy jego ,,rozkaz" i już po chwili delektowaliśmy się pysznymi szaszłykami, kiełbaskami i innymi cudownymi, soczystymi i pięknie pachnącymi rzeczami.
-Jak ty to robisz?- szturchnęłam go w ramię wycierając usta
-Sam nie wiem. Jakoś tak samo wychodzi
-Masz się od kogo uczyć- dodała pani Mimi do swojego młodszego syna, co mój Austiś przyjął z przymrużeniem oka
Uśmiechnęłam się pod nosem i przejechałam wzrokiem po wszystkich.
-Rodzinka w komplecie- pomyślałam- To prawda, ale co ja powiem swojej? Przecież tata się wścieknie, gdy wszystko mu wyjaśnię- zasmuciłam się
-Hej, Ally, wszystko w porządku?- Austin od razu to zauważył
-Wszystko dobrze- szybko go zbyłam i ziewnęłam lekko- Chyba pójdę się położyć
-Pójdę z tobą- powiedział dalej nie odpuszczając
-To my posprzątamy- westchnął Riker, za co byłam mu wdzięczna
Weszłam do łazienki i przemyłam twarz zimną wodą. Spojrzałam w lustro i na chwilę przymknęłam oczy.
-Wszystko w porządku?- głos blondyna znowu wyrwał mnie z innego świata
-Tak, tak- odkrzyknęłam i wyszłam do pokoju
 Szybko przebrałam się i wsunęłam pod ciepłą i miękką kołdrę. Zakryłam się nią po uszy.
Po momencie poczułam jak ktoś delikatnym ruchem zdjął ją ze mnie. Austin spojrzał na mnie czule i rzekł:
-Zimno ci?
-Trochę- przyznałam- Ogrzejesz mnie?
-Z największą przyjemnością- odparł i złapał mnie w swoje ramiona, po czym razem upadliśmy na łóżko
-Słodkich snów- wtuliłam się w niego
-I tobie też- westchnął i już po chwili dało się słyszeć jego cichy i równy oddech
A ja, jak od dwóch tygodni miałam problemy z zaśnięciem. Kiedy mi się to w końcu udało, miałam znów ten sam, powtarzający się koszmar.

Od powrotu z sanatorium mam małą blokadę twórczą, ale rozdział jest. Next już w środę.




środa, 16 lipca 2014

Rozdział 126

-Ależ słodko wyglądają razem- usłyszałam jakiś głos i wtuliłam się mocniej w mojego chłopaka, próbowałam znów zasnąć, ale na niewiele się to zdało
Słowa stawały się coraz głośniejsze i daremne było dalsze spanie. Prze to otworzyłam oczy i spojrzałam przed siebie.
Oczywiście obok łóżka stali moi nowi znajomi oraz Jessie. Uśmiechnęli się na mój widok, co odwzajemniłam.
-Ładnie to tak podglądać?- zagadnęłam podnosząc się
-Wieesz...- Riker przeciągnął ten wyraz- Ciężko nie spojrzeć, prawda?- a reszta mu przytaknęła
Pani Mimi wskazała gestem dłoni bym odwróciła się, co też szybko uczyniłam.
Austin nerwowo wbił w nas wzrok co chwila wycierając oczy ze zdumienia.
-Widzę duchy?- zapytał przestraszony
-Nie, mój drogi, to my-  mama podeszła do niego i przygładziła jego sterczącą czuprynę
 -Naprawdę? Nie zginęliście?- oczy mu się zaszkliły- A wiec to znaczy, że mam... rodzinę- szepnął wzruszony
-Oj, nie rozklejaj się, Austin- tym razem brat się odezwał- A tak swoja drogą, niezła klata- przyznał ze śmiechem
-Dobrze cię, widzieć, młody- odparł- A ile tym masz w ogóle lat?
-Czternaście, ale jestem prawie dorosły- mruknął
-Pięknie wyrosłeś, złotku. Pewnie jesteś już pełnoletni?- pani Mimi uśmiechnęła się z dumą przerywając młodszemu synowi- Wilki nie dały ci rady, ojciec także. Przemyłaś mu rany?- zwróciła się do mnie, kiwnęłam twierdząco głową i usiadłam na łóżku
-Nawet nie wiecie, jak bardzo się cieszę- Austin znów się odezwał- Ale nadal jest coś co nie daje mi spokoju. Co działo się z wami przez te lata?
-Twój ojciec, a mój mąż- przełknęła głośno ślinę- Upozorował nasz wypadek. Ciebie nie dotyczył, bo przebywałeś akurat poza domem. Zmusił nas do ukrycia się poza Miami. Szantażował nas, byśmy nigdy, ale to przenigdy nie pokazywali się tobie na oczy...
-Dlaczego? -przerwałam jej
-...gdybyśmy jednak nie posłuchali to... nie byłoby teraz tego spotkania- dokończyła
-Ale co chciał przez to osiągnąć?
-Nie wiem. Pewnie chodziło mu o szkatułkę skrzętnie ukrywaną przeze mnie.
-A właśnie. Co w niej takiego cennego?- spytał starszy blondyn
-Sama w sobie nie była drogocenna, ale jej zawartość tak. Były tam nasze oszczędności, pieniądze na czarną godzinę, zdjęcia i inne mało wartościowe rzeczy. Ale najważniejszy był diament.
-Diament?
-Przechadzając się kiedyś w dwójkę znaleźliśmy go w piasku i z pomocą zaprzyjaźnionego jubilera wyceniliśmy go na ponad pół miliona dolarów.
-Aż tyle?- oczy mi się zaświeciły
-Tak- przytaknęła matka Austina- Razem z mężem schowaliśmy go i przyrzekliśmy, że w trudnych chwilach pomoże nam uporać z problemami finansowymi, jeśli takowe nadejdą. Ale nie nadeszły. Przyszła jednak pycha i gniew.
-To smutna historia. Ale w końcu jesteście razem- przyznałam- A to wystarczy, by stawić mu czoła i wymierzyć sprawiedliwość
-Nie, Ally- Austin położył swoja dłoń na mojej- Zrobimy to razem!

sobota, 12 lipca 2014

Rozdział 125

Oczami Ally
Siedziałam sama w pokoju nasłuchując kropel deszczu uderzających o szybę, kiedy usłyszałam dziwny hałas dochodzący zza drzwi. Jako, że nikogo oprócz mnie nie było w domku (Riker, jego mama i Jessie wyszli na spacer i jeszcze nie wrócili, pewnie zaskoczył ich deszcz) podeszłam do nich z pewną dozą niepewności.
-Austin!- krzyknęłam zaskoczona, chłopak leżał na ziemi, ale na szczęście oddychał
Wciągnęłam go do środka i położyłam na łóżku przy kominku, po czym rozpaliłam w nim trochę ognia.
Było ciemno, bo jedynym źródłem światła były wspomniane wcześniej płomienie.
Spojrzałam na blondyna, pod jego prawą nogą znajdowała się duża plama świeżej krwi, która brała swój początek aż spod drzwi. Wzdrygnęłam się lekko, ale zaraz wrócił mi zdrowy rozsądek. Przyjrzałam się bliżej Austinowi, zauważyłam na jego nodze pięć wielkich śladów szponów ogromnego zwierzęcia. Namoczyłam ręcznik i przyłożyłam go do jego ran, po czym przemyłam je wodą utlenioną.
Po dwóch minutach założyłam mu opatrunek i od kolana do kostki dokładnie obandażowałam.
-Uff- opadłam na krzesło zadowolona- Boże, dziękuję, że zwróciłeś mi ukochanego- spojrzałam z wdzięcznością w górę, w tym samym momencie jego ciałem przeszły gwałtowne konwulsje.
Przyłożyłam dłoń do czoła chłopaka, było rozpalone, dlatego też przykryłam jego nagi tors kocem.
I stało się to, na co czekałam: Austin otworzył swe oczy, które od razu powędrowały do pokoju. Po chwili jego wzrok zatrzymał na mnie. Jego twarz rozjaśnił uśmiech.
-Umarłem, czy jak?- zapytał
-Było blisko, mój Romeo- odparłam kręcąc głową
-Nie spodziewałem się, że znajdę was w pierwszym lepszym domku. A gdzie jest Jessie?
-Wyszła na spacer z...- nie zdążyłam dokończyć
-Zaraz, czy ja dobrze rozumiem?!- zerwał się gwałtownie i zaraz z jękiem opadł na łóżko- Puściłaś ją z obcymi ludźmi?
-Ci ludzie nas uratowali, jest z nimi bezpieczna- ułożyłam się obok niego
-Obyś miała rację- powiedział i ujął moją twarz dłonią, długo wpatrywał się w me oczy. Po chwili musnął moje usta, a ja pocałowałam go mocniej.
-Na pewno mam rację- na chwilę przerwałam pocałunek, by złapać oddech, w odpowiedzi blondyn przejechał dłonią po moim udzie, poczułam na ciele przyjemne dreszcze i znów wpiłam się w niego.
Kiedy skończyliśmy wtuliłam się w niego, a on objął mnie swym ramieniem.
Szybko zasnęłam, bo przy nim ponownie poczułam się bezpiecznie.

Dostałam kolejną nominację. Bardzo za nią dziękuję.
http://auslly-dziennik.blogspot.com/2013/09/liebster-awards_5250.html

piątek, 4 lipca 2014

Rozdział 124

W tym samym momencie: 
Oczami Austina
Mam już powoli dość! Błąkam się po tym lesie już chyba trzy dni! Jestem głodny i zmęczony. W dodatku co chwila słyszę wycie chyba wilków, co raczej nie jest mi na rękę. Noce tutaj są chłodne, a podczas przechodzenia przez gęste krzaki podarłem doszczętnie podkoszulek, a Ally zabrała moją bluzę. No właśnie, Ally, nie wiem co ją napadło, bo pomimo tego, że wylądowałem tu przez nią już się nie wściekam o to. Ale wręcz przeciwnie, martwię się o nią i Jessie, czy sobie radzą.
-No świetnie- mruknąłem niezadowolony, bo w tym momencie zaczął padać deszcz, a że było już ciemno niczego przed sobą za bardzo nie widziałem
Szukałem jakiegoś schronienia, ale jak dotychczas, niczego nie znalazłem. Zamiast tego usłyszałem za sobą głośne sapanie.
Odwróciłem się, biegły za mną cztery wilki, a na przodzie największy, samiec alfa.
-Nie chcę być waszą kolacją- pomyślałem rozpaczliwie biegnąc przed siebie najszybciej jak potrafiłem. Wiatr muskał moją twarz, ale nie było to przyjemne uczucie. Dlaczego, pewnie zapytacie. Ano dlatego, że oprócz miłego i przyjemnego wiaterka padał, a raczej lał jeszcze deszcz.
Niewiele mogłem w tej sytuacji zdziałać, otwarta walka oznaczała tutaj samobójstwo, jedyne co mogłem zrobić, to znaleźć jakąś kryjówkę.
Nadal biegłem dysząc ciężko i w końcu nadeszła jakaś nadzieja. W oko wpadło mi na tyle szerokie i na tyle duże drzewo, że spokojnie mogłem się na nie wspiąć. Tak też zrobiłem.  Wskoczyłem na pierwszą gałąź i z ulgą w sercu sięgnąłem po następną, zanim jednak znalazłem się na bezpiecznej wysokości, największy z wilków z wywieszonym jęzorem i zjeżoną sierścią doskoczył do mnie i wielką łapą złapał mnie za nogę mniej więcej gdzieś w połowie.
Wbił ostre jak brzytwa pazury i ryknął, jak mi się zdawało triumfalnie, a ja by mu uciec zacząłem kopać go po pysku, co w końcu dało efekty. Szarpnąłem mocniej nogę i porwałem ją do góry. Zezłoszczone zwierzę warknęło i wbiwszy mocniej wielkie szpony przejechało nimi po mojej nodze. Po chwili poluźnił uścisk i zdołałem mu się wyrwać. Usiadłem na grubszej gałęzi i spojrzałem ukradkiem w dół. Było naprawdę wysoko, a niezadowolone wilki przyglądały mi się z zainteresowaniem.
-No idźcie sobie- pomyślałem i w tym momencie syknąłem głośno, noga zaczęła mnie bardzo piec
Przejechałem po niej wzrokiem, z jednej strony była cała rozharatana, a z pięciu śladów pazurów sączyła się powoli, acz jednostajnie krew.
Oparłem głowę o pień drzewa. W tym momencie bardzo, ale to bardzo pragnąłem, by ten koszmar w końcu się skończył. I moje prośby chyba zostały wysłuchane, bo zwierzęta odeszły równie szybko, jak się pojawiły.
Przestał padać deszcz, a nie tak znowu daleko ujrzałem dym rozchodzący się ponad drzewami.
Zszedłem na ziemię i udałem się w tamtym kierunku.
Nie minęło pół godziny, a doszedłem tam.
Przed oczami miałem teraz mały, drewniany domek. Z pewną obawą w duszy podszedłem do drzwi.
Mocno w nie zapukałem i kiedy się otwarły, zemdlałem.
 Ale wcześniej mignęła mi jakaś znajoma postać.  

 Wracam do domu już za tydzień, z czego bardzo się cieszę. Jak wam mijają wakacje?