niedziela, 10 sierpnia 2014

sobota, 9 sierpnia 2014

Epilog

Nigdy bym nie pomyślała, że moje życie potoczy się takim, a nie innym torem. A jednak, moje marzenie stało się rzeczywistością, ale może po kolei.
Nasze wspólne życie po tamtej walce nad urwiskiem wróciło do normalności, no, może poza kilkoma szczegółami.
Dwa lata po naszym pierwszym spotkaniu Austin oświadczył mi się w restauracji, na naszej nie zliczę już której randce. Zrobił to przy ponad setce ludzi, a ci wszyscy nieznani mi ludzie bili brawo, byłam bardzo wzruszona.
Niedługo później odbył się nasz ślub. Ubrana byłam w białą, klasyczną suknię ozdobioną kilkoma perłami. Zjawiłam się tam w gładko zaczesanych włosach i ze zgrabnym bukietem różowych kwiatów.
-Wyglądasz pięknie!- komentowała moja przyjaciółka Trish.
Moja mama, Jessie i pani Mimi były podobnego zdania.
A niedługo później na ślubnym kobiercu dołączył do mnie rozpromieniony Austin w czarnym garniturze podkreślającym jego wysportowaną sylwetkę.
Po chwili przysięgliśmy sobie miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Z uśmiechem na twarzy pojechaliśmy na wesele, a szczęście nie opuszczało nas do jego końca.
-Ally, a ty czemu nie pijesz alkoholu?- zapytał mniej więcej gdzieś w połowie imprezy mój ukochany
W odpowiedzi wyciągnęłam go zaskoczonego na zewnątrz budynku. Tam złapałam jego dłoń i położyłam na mym brzuchu. Nie potrzeba było słów, zrozumiał. Kleknął przede mną, podwinął odrobinę mą suknię ślubną i najzwyczajniej w świecie pocałował mnie. Była jeszcze jedna rzecz do świętowania na weselu. A noc poślubna była wspaniała. Miesiąc miodowy spędziliśmy w najromantyczniejszym mieście, czyli w Paryżu.
Kilka miesięcy później urodził się nasz synek, Dallas. Na samo wspomnienie tego, jak go rodziłam uśmiecham się szeroko.
Rodząc go, wcale nie czułam bólu, bo Austin cały czas mi towarzyszył. Ściskał mocno moją dłoń i, by nie być tylko biernym uczestnikiem tego wydarzenia, ,,rodził" ze mną. I zamiast krzyczeć z bólu, dusiłam się ze śmiechu patrząc na blondyna.
Austin okazał się wspaniałym mężem, kiedy byłam w ciąży, to nie dość, że musiał chodzić do pracy, to jeszcze ciągle się mną zajmował i nie pozwalał się przemęczać. Moja rodzina jest dumna z mego wyboru, a ja po każdej cudownej nocy budzę się ze świadomością, że obok mam najwspanialszego mężczyznę na świecie.
Trish i Dez, pomimo, że na początku swojej znajomości darli ze sobą koty, to dziś są małżeństwem i czekają na dziecko. Są ze sobą szczęśliwi i nie wyobrażają sobie, że mogłoby być inaczej.
Ojciec mojego ukochanego za próbę zabójstwa, porwanie za okup, pobicie i kradzież został skazany na dożywocie.
Feralny diament oddaliśmy do fundacji wspierającej ofiary przemocy. To był według nas dobry wybór, tym biednym dzieciom i ich matkom przyda się zdecydowanie bardziej.
Dziś mamy po dwadzieścia dwa lata, trzyletniego syna i dziewięcioletnią córkę. Z Austinem codziennie przeżywamy swoją miłość na nowo, która, i jestem tego w stu procentach pewna, nigdy nie zgaśnie. Pilnuje tego moja teściowa wraz z Rikerem, a patrząc na obrączkę ślubną na mym palcu jeszcze bardziej się w tym przekonaniu utwierdzam.
Nigdy nie spodziewałam się, że tak właśnie skończę. W ramionach ukochanego mężczyzny i mając przy boku tak cudowną rodzinę. Nigdy nie wolno zwątpić w swe marzenia. Bo moje właśnie się spełniło. I to, o czym mogłam przeczytać tylko w najgorętszych romansach, właśnie dzieje się w moim życiu.

To już jest koniec, nie ma już nic... Może i faktycznie to już koniec, ale do prawdziwego końca jednak daleko.
Kiedy założę nowego bloga, dam wam linka do niego. Pozdrawiam




czwartek, 7 sierpnia 2014

Rozdział 132, część druga

...najzwyczajniej w świecie przytulił go!
-Powodzenia, mój synu- powiedział jego ojciec- Cokolwiek się zdarzy, wiedz, że byłem, jestem i będę z ciebie dumny- dodał, a mnie (jak i Austina), mówiąc wprost, zatkało z wrażenia, ale po chwili zauważyłam też, że jego oczy na chwilę się zmieniły. W tym momencie były takie... takie przyjazne, była w nich radość. Zamknęłam otwarte z wrażenia usta i znów przyjrzałam się mu. Puścił blondyna, a jego wzrok znów był pusty i chłodny, taki... jak wcześniej.
-Brałeś coś?- chłopak zauważył to co ja i chyba domyślił się prawdy
-Nie twój zakichany interes, gówniarzu!- krzyknął i wyciągnął z kieszeni pistolet, od razu oblał mnie blady strach
W międzyczasie ojciec Austina wycelował w chłopaka i wystrzelił, ale spudłował.
Blondyn korzystając z okazji podbiegł do napastnika i mocno go pchnął. Ten przewrócił się, ale pociągnął za sobą brązowookiego.
Zaczęli się szarpać i szamotać. Austin był oczywiście górą, bo górował nad nim siłą i posturą. Mój ukochany walczył jak lew i już, już byłam pewna, że zwycięży, kiedy jego ojciec cały posiniaczony i obolały nagle wyrwał się z jego niedźwiedziego uścisku. W jego ręku nagle coś błysnęło i zanim blondyn zorientował się co to, oprawca wbił mu w nogę ten nóż aż po rękojeść. Austin krzyknął i poluźnił uścisk, co jego przeciwnik szybko wykorzystał. Złapał go za koszulę i rzucił przed siebie, chłopak wylądował koło przepaści.
Austin nie mógł wstać, bo jego ojciec dodatkowo usiadł na nim i w pogardzie wysyczał:
-Przyznaj, kto wygrał, Austin?
-T..t.. ty-  chłopak wyjąkał przez zaciśnięte zęby próbując go wypchać
-I masz rację!- krzyknął triumfalnie podnosząc go
W akcie desperacji rzuciłam się na antagonistę i uderzałam go oraz kopałam gdzie popadnie. W odpowiedzi uderzył mnie z otwartej dłoni w twarz i nakazał się uspokoić.
-Bo jak nie- pogroził- ciebie czeka ten sam los- wstał i ponownie podniósł blondyna, który wcześniej upadł na kolana, osłabiony chłopak nie bronił się, może nie chciał?
-Żegnaj... synu- rzekł jego ojciec i... rzucił go w przepaść
-Nie!- krzyknęłam rozpaczliwie próbując rzucić się za ukochanym, jednak tatusiek złapał mnie w ostatniej chwili
-Gdzie się wybierasz? Jesteś mi potrzebna żywa!- powiedział i złapał mnie za włosy w celu pociągnięcia mnie gdzieś
Szybko wyrwałam się mu i pobiegłam nad urwisko. Spojrzałam w dół szukając wzrokiem Austina. Nie znalazłam jednak ani jego, ani jego ciała, co wydało mi się dziwne.
-No chodź już!- Mike znowu mnie złapał i pociągnął za sobą
Odwrócił się plecami do przepaści, a ja ukryłam twarz w dłoniach raz po raz wycierając łzy.
W pewnej chwili, kiedy już prawie opuściliśmy ten teren, oprawca nagle jęknął i upadł na ziemię. Odwróciłam się zaskoczona i znowu krzyknęłam. Tym razem z radości.
-Austin!- podbiegłam do niego i przytuliłam go, chłopak posłał mi szeroki uśmiech, trzymając jedną nogę na swoim ojcu, z drugiej powoli wyciągając zakrwawiony nóż.
-Przyznaj, kto wygrał?- powtórzył za ojczulkiem, po czym cicho się zaśmiałam
-Ty, ty- szepnął wściekły- Ale jak...
-To proste- odparł mój chłopak- Kiedy rzuciłeś mnie tam- wskazał palcem w przepaść- złapałem się w ostatniej chwili jakiegoś wystającego kamienia i mogłem spokojnie stanąć na skalnej półce. Stamtąd droga była już prosta
Odetchnęłam z ulgą i ponownie przytuliłam mocno Austina. Pocałował mnie w policzek.
-Ehkem, a co ze mną?- zapytał Mike, na którym cały czas staliśmy
-A teraz oddamy cię w końcu w ręce policji. I nie próbuj czegoś kombinować, bo mam cię na muszce- powiedział grubym głosem i wyciągnął z kieszeni ojca pistolet
W tej chwili w końcu przestało lać i zza chmur wyszło słońce. Jego ciepłe promienie szybko nas ogrzały.
-No chodź już- chłopak podniósł mężczyznę i już chciał poprowadzić go w ręce sprawiedliwości, ale szybko go powstrzymałam
-Czekaj, Austin. A gdzie jest diament?- spytałam
-Nie! On jest mój!- krzyknął ojciec blondyna w rozpaczy- Nie oddam go!
-Na pewno?- mruknął Austin, wyciągając go z drugiej kieszeni
Tamten westchnął ulegle i nie odzywając się już wcale dał się odprowadzić na komisariat. Tam oddaliśmy go i jego bronie policjantom. Ci, przyznam, przyjęli nas z lekkim zaskoczeniem, ale z niemałym uznaniem nas słuchali. Wracając do domu po drodze zahaczyliśmy o szpital.
Kiedy wyszliśmy w końcu z niego zauważyłam zachód słońca.
-Ale piękny- westchnęłam z rozmarzeniem przyglądając się Austinowi
-Tak- przyznał z rozrzewnieniem patrząc na mnie
Nasze usta szybko się styknęły, a dłonie błądziły po plecach. Całowaliśmy się bardzo namiętnie, o mały włos nie przekraczając granicy. Raz po raz musiałam złapać chwilę na oddech, ale nie chciałam, by ta chwila zbyt szybko się skończyła. I w tym momencie Austin naparł na mnie całym sobą i teraz stykaliśmy się każdym centymetrem ciała. Jedna noga samoczynnie zgięła mi się w pół. Zarzuciłam ręce na szyję chłopaka i musiałam w końcu wydusić z siebie:
-Chcę spędzić z tobą resztę życia
 -Ja też niczego bardziej nie pragnę- wysapał i zdjął ręce z moich bioder
-To, co teraz, mój książę?- musiałam go o to zapytać
-A teraz- złapał mnie za dłoń- Wracamy grzecznie do domu, ale tam nie musimy być już grzeczni- uśmiechnął się łobuzersko, na co szybko się zarumieniłam

Uff... w końcu dobrnęliśmy do końca mojego opowiadania, a następnym rozdziałem będzie już epilog. Dzięki wam za to, że tyle ze mną wytrzymaliście, czyli prawie rok! Co do nowego bloga, będzie on także z bohaterami A&A, ale już bardziej oderwany od rzeczywistości.
Ps. Dostałam kolejną nominację, dziękuję za nią serdecznie.
http://auslly-dziennik.blogspot.com/2013/09/liebster-awards_5250.html

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Rozdział 132, część pierwsza

Oczami Ally
-Nie wierzgaj tak!- krzyknął mój oprawca, w odpowiedzi ugryzłam go w rękę, ojciec Austina oderwał się ode mnie, a ja próbowałam od niego uciec
Próbowałam, bo zaraz mnie dogonił i mocniej przycisnął do siebie. Przystawił mi lufę pistoletu do czoła i zadowolony z siebie zarechotał.
-Czyli wszystko układa się jak trzeba- uśmiechnął się obleśnie- Mój ,,ukochany" synuś przyjdzie tutaj z zamiarem uratowania ciebie, ale będzie musiał uratować najpierw siebie- pomachał ząbkowanym nożem
-Czemu to robisz?- próbowałam poluźnić jego uchwyt- Czemu nie jesteś normalnym ojcem?
-Niech pomyślę- mruknął- Może dlatego, że bycie nienormalnym ojcem bardziej mi się opłaca, mała? A w międzyczasie zabijemy czas- wplótł palce w moje włosy i przysunął swoje usta do moich, poczułam od niego smród alkoholu i chyba narkotyków. Odpychałam go jak najdalej od siebie, ale był silniejszy. Powalił mnie na ziemię i stanął nade mną z triumfem wypisanym na twarzy.
-Pomocy!- krzyczałam, ale napastnik wcisnął mi do ust jakąś szmatę i pochylił się, by... no wiecie.
I pewnie by mu się to udało, gdyby nie mój wybawiciel, Austin!
-Zostaw ją, bydlaku!- powiedział gniewnie zbliżając się do nas
Jego ojciec szybko podniósł mnie z ziemi i przyłożył mi do szyi wcześniej wspomniany dziesięciocentymetrowy nóż.
-Chyba coś powiedziałem?!- twarz blondyna wykrzywiła się w gniewnym grymasie- Puść ją!
-Masz?- odparł krótko jego ojciec
-Mam- mruknął już spokojnie brązowooki wyciągając z kieszeni... diament! Najprawdziwszy diament i to taki, który do najmniejszych nie należał
-Podaj mi go- dodał oprawca mocniej przykładając mi nóż do szyi, po krótkiej chwili poczułam, że spłynęła z niej stróżka krwi, Austin potulnie wykonał jego rozkaz.
-Nareszcie!- krzyknął jego ojciec puszczając mnie
Chłopak podbiegł do mnie i mocno przytulił, wytarł krew z mojej szyi i pocałował mnie czule w usta.
-Dzięki, że przyszedłeś- powiedziałam słabym głosem
-Przecież coś ci obiecałem, prawda?- uśmiechnął się
- Jakie to słodkie- nasz porywacz wzdrygnął się- Zaraz chyba zwymiotuję...
-Możemy już iść?- spytał go mój bohater przerywając mu
-Nie tak szybko. Przez was, młokosy, szuka mnie wszędzie policja, a za mną są wywieszone listy gończe. Chyba jesteście mi coś winni i nie wyjdziecie stąd żywi, chyba, że...- zamyślił się
-Chyba, że co?- powiedzieliśmy razem
-Chyba, że odniosę pewnego rodzaju satysfakcję, najlepszym sposobem byłoby zabicie któregoś z was, ale na to chyba się nie zgodzicie... więc może krótka walka? Albo jak na to mówicie... sparing?- powiedział drapiąc się po głowie
-A mamy jakiś inny wybór?- zapytał Austin, w odpowiedzi jego ojciec pokręcił głową
Spojrzałam smutnie na Austina, żal mi go było, bo w końcu miał takiego ojca. I chyba mój humor podziałał na pogodę, bo zaczęło jeszcze bardziej lać. Mój ukochany ściągnął z siebie kurtkę i przykrył mnie nią troskliwie.
-To kto staje ze mną w szranki?- nasze milczenie przerwał Mike
-Ja!- blondyn wstał i zaczął iść w stronę swojego ojca
-Nie rób tego!- krzyknęłam w rozpaczy
-Nie mamy innego wyboru!- odkrzyknął i podszedł do swojego ojca, a ten zrobił coś, czego chyba nikt się nie spodziewał...





sobota, 2 sierpnia 2014

Rozdział 131

Oczami Austina
Wróciłem akurat do domu, kiedy zaczął padać deszcz. Usiadłszy na krześle wypiłem szklankę wody i westchnąłem błogo. Ale zaraz zacząłem przeklinać w myślach to, że tak łatwo dałem się wykiwać mojej ukochanej.
-A co, jeśli coś jej się stanie?- zapytałem sam siebie i zaraz zganiłem się ostro
-Co tam, stary?- Riker dosiadł się do mnie i mocno klepnął mnie w plecy, w odpowiedzi oddałem mu tak, że prawie spadł z krzesła
Zaczął się ze mną drażnić, ale moja mama od razu wkroczyła do akcji i przegoniła go w mgnieniu oka, a on zniknął jak nieczysty.
-Co tam, złotku?- usiadła obok i pocałowała mnie lekko w czoło- Martwi cię coś?
-Nie, nic- odparłem i zatopiłem wzrok w kroplach deszczu spływających powoli po szybie
-Widzę jednak coś innego- mruknęła- A gdzie Ally?
-Została na zakupach!- krzyknąłem i wybiegłem z domu zapominając o wzięciu czegokolwiek cieplejszego do ubrania
Biegłem ile sił miałem w nogach mijając śpieszących się ludzi, ale nikt z nich nie był moją Ally, toteż przyśpieszyłem jeszcze bardziej. Wparowałem do środka jak torpeda i złowiłem zdziwione spojrzenia kupujących.
Przeczesałem sklep wzdłuż i wszerz, ale nie było ani śladu po mojej żabci. Wybiegłem stamtąd i skierowałem się w stronę parku. Była to jedna z dwóch dróg jaką można było dojść do naszego domu.
Zwolniłem trochę na ścieżce, bo zabrakło mi tchu. Spojrzałem przed siebie i zacisnąłem pięści ze złości.
-Po co ja ją zostawiłem!- krzyknąłem wściekły
Podbiegłem dwa metry dalej i zatrzymałem się przy rozsypanych zakupach. Zacząłem szukać jakiejś poszlaki w jednej z torb. Znalazłem jedynie listę z zakupami, co ostatecznie utwierdziło mnie w przekonaniu, że ktoś porwał Ally. Wstałem gwałtownie i zacząłem jej szukać rozpaczliwie.
Żal ściskał moją duszę, przecież dopiero co obiecałem jej bezpieczeństwo i życie bez strachu, a teraz ją zawiodłem.
Ze smutkiem wypisanym na twarzy wróciłem do domu cały mokry i usiadłem na krześle z rezygnacją.
-Co się stało, Austin?- mama jak zawsze wyczuła mój niepokój- Co cię trapi?
Z żalem opowiedziałem jej to, co dopiero się zdarzyło i pomiędzy nami zapanowała grobowa cisza.
Którą po chwili przerwał telefon. Podszedłem do niego i odebrałem go:
-Halo?- powiedziałem smutnie
-Czyli już wiesz?- usłyszałem jakiś przytłumiony głos- Bez zbędnego gadania, mam twoją dziewczynę, kochasiu i jeśli chcesz ją odzyskać przynieś mi diament! Będziemy czekać przy urwisku, masz przyjść sam. A jeśli spróbujesz wezwać gliny, to obiecuję ci, że dziewczyna nie wróci do ciebie, przynajmniej żywa!- i zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, on rozłączył się.
I dalej wpatrywałem się w słuchawkę zszokowany dopóki mama nie doprowadziła mnie do porządku. Streściłem jej naszą rozmowę, gdy po chwili ona wyszła i wróciła z jakimś zawiniątkiem w ręce.
Położyła go na stole i rozwinęła papier. Mym oczom ukazał się najprawdziwszy diament.
-Czyli nie było go w szkatułce?- zapytałem, ale przecież znałem już odpowiedź
-Tak- odparła- Wiedziałam, że twój ojczulek prędzej, czy później znajdzie ją, a jak wiesz diament należy do naszej rodziny, nie do niego. Dlatego zatrzymałam go przy sobie, by nie dostał się w niepowałane ręce. Ale teraz przyda się bardziej tobie- dała mi go- Idź i uratuj Ally, wierzę w ciebie- przytuliła mnie mocno- Tylko ubierz kurtkę- zastrzegła, na co uśmiechnąłem się lekko
Wybiegłem z domu i skierowałem się w stronę urwiska, gdzie, mam nadzieję, była moja ukochana.

Zaktualizowałam stronę z bohaterami. Niedługo dodam jeszcze jedną postać, bo wczoraj zabrakło mi czasu.


środa, 30 lipca 2014

Rozdział 130

-Pycha!- mlasnął Austin stukając energicznie widelcem w talerz
-Cieszę się, że ci smakuje- odparłam i wbiłam wzrok w stół
Nadal zamartwiałam się rozmową z rodzicami na temat naszego porwania. Byłam tak zajęta codziennym życiem, że kompletnie zapomniałam powiedzieć im o naszym powrocie, ale oczywiście wcześniej powiadomiliśmy policję.
-Czym znowu się przejmujesz?- blondyn wyrwał mnie z myśli i dłonią podniósł moją głowę, po czym spojrzał mi prosto w oczy
-Niczym, wcale się nie martwię- powiedziałam głośno, czym zwróciłam na siebie uwagę kilku zaciekawionych osób i szybko się zarumieniłam
-Na pewno?- zapytał, w odpowiedzi kiwnęłam głową, chłopak położył swoją dłoń na mojej- Pamiętaj, jeśli będziesz mieć jakiś problem, powiedz mi, a ja ci pomogę- wplótł palce w moje włosy i uśmiechnął się lekko- Te naleśniki były dobre prawie jak moje, nieprawdaż?- powiedział i zaśmiałam się cicho
Po zapłaceniu za jedzenie wyszliśmy z knajpki. Już chciałam skierować się w stronę domu, kiedy Austin pociągnął mnie do parku.
-Gdzie mnie ciągniesz?- spytałam żartobliwie
-Zobaczysz- odparł tajemniczo i szliśmy dalej w milczeniu
W pewnej chwili zasłonił mi oczy i zaczął kierować gdzieś. Po kilku minutach poczułam przyjemny, kwiecisty zapach i jakby małe łaskotki.
Kiedy Austin zabrał swe dłonie z mych oczu ukazał mi się piękny widok. Staliśmy na długiej i szerokiej na jakiś metr kremowej ścieżce, spowitej w płatkach róż. Obok w równych odstępach rosły drzewa z kwiatami brzoskwiń, ich płateczki wyrywał i przenosił orzeźwiający wiatr. Co chwila otrzepywałam się z nich, a blondyn patrzył na to z uśmiechem.
-Pięknie tu- westchnęłam rozmarzona
-To jeszcze nie koniec naszej wędrówki- rzekł i zrobił krok w stronę zielonej polany, wyciągnął w moją stronę dłoń, złapałam ją i poszłam za nim.
I jakby czekając na nas, wiatr wiał coraz mocniej, a słońce w odpowiedzi wyszło zza chmur i jego mały promień oświetlił naszą drogę. Moje serce prawie się zatrzymało, kiedy na wspomnianej wcześniej polanie ujrzałam napis ułożony z kolorowych płatków róż: KOCHAM CIĘ NAJMOCNIEJ NA ŚWIECIE.
Spojrzałam na Austina, na jego twarzy ujrzałam szeroki uśmiech, chłopak zbliżył się do mnie i lekko pocałował w usta. Zamknęłam oczy i zatopiłam się w tej cudownej chwili. Blondyn położył delikatnie dłonie na moich biodrach i przyciągnął mnie do siebie. Razem sunęliśmy po małej i pustej polanie, dopóki Austin nie potknął się o kamień i leżąc zadowoleni na zielonej, soczystej trawie śmialiśmy się w najlepsze. Podniosłam się na łokciach i zapytałam rozmarzona:
-Ty to wszystko ukartowałeś, blondasku?
-Tak- odparł żując swoim dawnym zwyczajem źdźbło trawy- Ale to nie koniec tego- dodał wstając, co też uczyniłam- Przyszedłem tu z tobą, bo chciałem ci coś powiedzieć- ujął moją dłoń i spojrzał na mnie czule- Jesteś dla mnie najważniejszą osobą w życiu, to dzięki tobie odzyskałem rodzinę i chęć do życia. To dzięki tobie jestem teraz tym kim jestem. Oddałbym nawet życie za ciebie- spojrzał mi głęboko w oczy- Przysięgam ci, że zawsze stanę w twej obronie, choćby i przeciw całemu światu. Już nie spadnie ci żaden włos z głowy, obiecuję ci to- powiedział jednym tchem i czekał na moją reakcję
Powiem, że mówiąc wprost: zatkało mnie, ale zaraz wrócił mi zdrowy rozsądek.
-Nie chcę nawet myśleć o tym, że ktoś mógłby cię znów zranić, Austin- powiedziałam zdławionym głosem
-Jedyną osobą, która mogłaby mnie poważnie zranić, jesteś ty- odparł i znów wpiłam się w niego
Trwało to dość długo, aż do utraty tchu nie myślałam o niczym innym tylko o naszych uczuciach do siebie, rosły z dnia na dzień przeradzając się w coś wielkiego.
Kiedy odkleiliśmy się od siebie spojrzałam na zegarek i lekko osłupiałam.
-Austin, jesteśmy tu już półtorej godziny- oznajmiłam mojego ukochanemu
Wyszliśmy z tej cudownej polany i skierowaliśmy się ku miastu. Po dziesięciu minutach byliśmy już na miejscu. Weszliśmy do sklepu i doznałam małego szoku. To miejsce było pełne ludzi, ale inny sklep był oddalony o kawałek drogi, dlatego zostaliśmy tam.
-Kotku- zaczęłam- A może poszedłbyś do domu?- położyłam głowę na ramieniu Austina- Trochę tu zejdzie, a ty nie lubisz zakupów
-Zostanę- blondyn nie odstępował mnie na krok
W końcu go przekonałam i niechętnie mnie opuścił.
Jednak kiedy poszedł poczułam się niezręcznie i nieśmiało przechodziłam przez te tabuny ludzi.
W końcu zrobiłam zakupy i opuszczając to miejsce z nieukrywaną ulgą skręciłam do parku, by odpocząć trochę przy śpiewie ptaków.
Po kilku minutach słońce jednak ukryło się za chmurami i lunął na mnie deszcz. Zaczęłam biec do domu. Niefortunnie poślizgnęłam się i upadając skręciłam chyba kostkę. Moje zakupy rozsypały się na wszystkie strony, a ja próbując wstać rozpaczliwie nawoływałam pomocy.
Z ciemności wyłoniła się jakaś postać i w pierwszym momencie wydała mi się owym potworem z moich koszmarów. Ale rzeczywistość okazała się jeszcze gorsza, mój krzyk uwiązł w gardle, kiedy to monstrum złapało mnie za szyję i mocno szarpiąc zaciągnęło mnie w stronę jedynego urwiska w Miami. Bardzo głębokiego urwiska.


Do końca bloga pozostały jakieś dwa rozdziały, toteż dziś dodaję dłuższy niż zwykle.



sobota, 26 lipca 2014

Rozdział 129

Zeszłam na dół do kuchni i usiadłam przy stole zadowolona. Po chwili inni dołączyli do mnie, brakowało tylko Austina. Poczułam przyjemny zapach i od razu go rozpoznałam.
-Kto robi naleśniki?- zapytałam wstając i wszystko stało się jasne
-Ja, mamusiu- odparła Jessie, a ja uśmiechnęłam się w duchu
Zasiedliśmy do posiłku w dobrych humorach, kiedy skończyliśmy pałaszować śniadanie, co skończyło się bardzo szybko, w drzwiach pojawił się nie kto inny jak Austin.
Po jego minie wywnioskowałam, że był bardzo zaspany. Przetarł zamknięte oczy i przejechał ręką po stojącej czuprynie. Jednak kiedy wciągnął powietrze nosem od razu się wybudził.
-Jecie naleśniki beze mnie?- zapytał rozglądając się po kuchni
-Trzeba było przyjść ze trzy minuty wcześniej- Riker sprowadził go na ziemię wycierając usta z zadowoleniem
-Eh, naprawdę nic nie zostało?- na jego twarzy zobaczyłam rozczarowanie, żeby poprawić sytuację stanęłam obok niego i powiedziałam:
-Zjemy razem coś na mieście- próbowałam go pocieszyć- Która jest godzina?- zwróciłam się do mamy blondyna
-Pół godziny do dziesiątej- odparła
-Austin!- krzyknęłam- Zbieraj się szybko, przecież na dziesiątą jesteśmy umówieni na ściąganie szwów!
-Racja- powiedział i pobiegł na górę
Po dziesięciu minutach zszedł do nas gotowy. Stanął przy drzwiach i już miałam wychodzić, kiedy pani Mimi mnie zaczepiła:
-Ally, w drodze powrotnej skoczycie do sklepu? Trzeba kupić parę rzeczy- zagadnęła i zaczęła wymieniać produkty, od czego zakręciło mi się w głowie
-Mamo!- Austin się niecierpliwił
-Już, kochanie- podała mi listę i z czystym sumieniem wyszliśmy razem z domu
Do lekarza mieliśmy jeszcze chwilę, przez to nie śpieszyliśmy się. Trzymając się za ręce szliśmy przed siebie, przy okazji przyglądając się śpiewającym ptakom.
-Przepraszam za mamę- brązowooki w końcu się odezwał- Jak coś zacznie, to nie skończy, dopóki nie doprowadzi tego do końca
-Ne ma za co- uśmiechnęłam się zgarniając kosmyk włosów za ucho- Noga już cię nie boli?- zmieniłam temat
-Prawie w ogóle- odparł patrząc na mnie i znów między nami zapadła przyjemna cisza
Po kilku minutach doszliśmy do celu, Austin otworzył drzwi i weszliśmy do środka. Wnętrze gabinetu było przyjemne dla oka. Dużo roślin, drewniane meble i miło wyglądająca lekarka.
Przywitała nas skinieniem głowy i zaprosiła do siebie.
Usiadłam obok Austina, a w tym czasie kobieta zadała mu kilka pytań, po czym chłopak podciągnął nogę i lekarka zabrała się za ściąganie szwów. Było ich dość dużo, co trochę trwało, jednak Austin dzielnie to zniósł. Kiedy było po wszystkim podziękowaliśmy jej i wyszliśmy na zewnątrz.
-To idziemy na obiecane śniadanie?- w tym momencie brzuch blondyna dał o sobie znać
-Tak, tak- uśmiechnęłam się- Chodź zaklinaczu wilków- pociągnęłam go w stronę dobrze znanej mi knajpki






wtorek, 22 lipca 2014

Rozdział 128

Stałam na środku pustej polany, było ciemno, tylko księżyc przyświecał okazjonalnie, puszczając promyki między wielkimi drzewami.
W pewnej chwili coś mignęło między krzewami. Przymrużyłam oczy, by lepiej się temu przyjrzeć, kiedy to coś wyskoczyło w powietrze i zaczęło biec w moją stronę.
Rozpaczliwie rzuciłam się do ucieczki, biegnąc przed siebie uderzałam raz po raz nogami o coś twardego. Przyglądnąwszy się temu o mały włos nie zemdlałam, to były kości. Stare kości.
Wybiegłam znów na polanę bliźniaczo podobną do poprzedniej, jednak ta nie była pusta.
Wiatr muskał moją twarz chłodnym, ostrym powietrzem, a moja duszę ogarniał mrok i przerażenie. Mym ciałem przeszedł zimny dreszcz.
Przed sobą zobaczyłam klatkę, w którą były powbijane ostro zakończone i zakrwawione paliki.
Podeszłam bliżej i prawie odetchnęłam z ulgą. Klatka była pusta.
Jednak moja ulga była tymczasowa. Polanę zaczęła ogarniać szara i gęsta mgła. Odwróciłam się napięcie i styknęłam ciałem o coś szorstkiego. Spojrzałam w górę, a ostatnio co z tego zapamiętałam to wielkie, czerwone jak ogień oczy. Straciłam oddech w płucach i zaczęłam się dusić. Po chwili to coś zaczęło mnie ciągnąć w las...
Obudziłam się z krzykiem i rozglądnęłam się przerażona po pokoju.
-Czyli to był sen- pomyślałam uspokojona i w tej chwili oślepił mnie księżyc, świecił tak samo jak w tym śnie, co trochę mnie zaniepokoiło
-Hej, hej, Ally- Austin zerwał się gwałtownie- Znowu miałaś ten koszmar?- spytał, w odpowiedzi pokiwałam głową
-Chodź tu do mnie- przygarnął mnie do siebie i mocno przytulił, wtuliłam się w niego i poczułam się bezpieczniej
-Dziękuję- szepnęłam wdzięczna
-To jeszcze nie koniec- odparł patrząc mi w oczy, po czym szybko złapał mnie w ramiona i zaczął kołysać jak niemowlę
-Hej, nie jestem dzieckiem!- krzyknęłam rozbawiona próbując się wyrwać
-A właśnie czasami tak się zachowujesz- roześmiał się i zaczął nucić cicho czułym głosem:
A ja będę Twym aniołem,
Twą radością, smutkiem, żalem.
Będę gwiazdą na Twym niebie,
... zawsze obok Ciebie.
Zaczęłam przymykać oczy, z rozrzewnieniem westchnęłam cicho i szybciutko zasnęłam w ramionach mego ukochanego.
Następnego dnia:
Promienie słońca gwałtownie wdzierały się przez zasłony, co było najlepszym znakiem, że czas już wstawać,
Otworzyłam oczy i w pełni wypoczęta wyskoczyłam z łóżka. Spojrzałam na mojego blondaska.              Spał w najlepsze, normalnie pewnie obudziłabym go wylewając na niego wodę, ale pamiętając noc zostawiłam go z wdzięczności. Szybko przebrałam się i położyłam dłoń na klamce.
Jeszcze raz skierowałam oczy ku Austinowi. Słodko wyglądał i z troską w sercu przykryłam go kołdrą, po czym cichutko wyszłam z pokoju.


sobota, 19 lipca 2014

Rozdział 127

Dwa tygodnie później:
Usiadłam na ławce i wciągnęłam gwałtownie powietrze nosem. Było przesiąknięte pięknym , ,,mięsnym" zapachem.
-Kochanie, przyniosłabyś może talerze?- głos Austina wyrwał mnie z zamyślenia
-Oczywiście- odparłam i wyszłam z ogrodu
Westchnęłam głośno i zanim przekroczyłam próg kuchni znów zatopiłam się w fali wspomnień.
Po raz kolejny, niestety powrócił strach, ale też i radość. Co działo się z nami przez te dwa tygodnie? Opowiem to w skrócie: dwa dni po znalezieniu mojego ukochanego blondaska wróciliśmy do Miami, co ze względu na gęsty las i braku jakiejkolwiek mapy, było dosyć ciężkim wyzwaniem.
Wróciliśmy do codziennej monotonii życia, może monotonia to złe słowo, biorąc pod uwagę większą ilość współlokatorów.
Austin prawie do końca się wykurował i ponownie obudziła się w nim dusza kucharza, czym teraz zachwyca swoją mamę. Co do naszego anty-bohatera, poszukuje go policja i by przyśpieszyć złapanie go rozwiesiliśmy listy gończe i na własną rękę szukamy go, jak na razie bez skutku. Zniknął z pechową szkatułką.
-Ally, ile jeszcze?- doszedł mnie krzyk Austina, po czym czym prędzej porwałam talerze i pognałam z nimi do ogrodu.
-Ile to jeszcze potrwa?- zapytałam- Jestem głodna jak wilk- dodałam i złapałam jego zdziwiony wzrok- Przepraszam, jestem głodna, jak... jak borsuk?- podniósł jedną brew, czym szybko mnie uciszył
W tej chwili dostałam nadmuchiwaną piłką plażową w głowę i lekko zachwiałam się. Spojrzałam gniewnie na małą Jessie, ale jej oczy sprawiły, że przeszła mi cała złość.
-Pobawimy się, mamusiu?- spytała niewinnym głosem, który stopiłby cały lód ziemi
-Jasne- powiedziałam  i rzuciłam piłką, dziewczynka zręcznie ją złapała i równie szybko odrzuciła ją, nasz śmiech błyskawicznie rozniósł się echem po okolicy
Zabawę jednak przerwał starszy blondyn.
-Koniec tego dobrego, moje drogie- rzekł- Chowajcie manatki, siadamy do kolacji
Usłusznie wykonałyśmy jego ,,rozkaz" i już po chwili delektowaliśmy się pysznymi szaszłykami, kiełbaskami i innymi cudownymi, soczystymi i pięknie pachnącymi rzeczami.
-Jak ty to robisz?- szturchnęłam go w ramię wycierając usta
-Sam nie wiem. Jakoś tak samo wychodzi
-Masz się od kogo uczyć- dodała pani Mimi do swojego młodszego syna, co mój Austiś przyjął z przymrużeniem oka
Uśmiechnęłam się pod nosem i przejechałam wzrokiem po wszystkich.
-Rodzinka w komplecie- pomyślałam- To prawda, ale co ja powiem swojej? Przecież tata się wścieknie, gdy wszystko mu wyjaśnię- zasmuciłam się
-Hej, Ally, wszystko w porządku?- Austin od razu to zauważył
-Wszystko dobrze- szybko go zbyłam i ziewnęłam lekko- Chyba pójdę się położyć
-Pójdę z tobą- powiedział dalej nie odpuszczając
-To my posprzątamy- westchnął Riker, za co byłam mu wdzięczna
Weszłam do łazienki i przemyłam twarz zimną wodą. Spojrzałam w lustro i na chwilę przymknęłam oczy.
-Wszystko w porządku?- głos blondyna znowu wyrwał mnie z innego świata
-Tak, tak- odkrzyknęłam i wyszłam do pokoju
 Szybko przebrałam się i wsunęłam pod ciepłą i miękką kołdrę. Zakryłam się nią po uszy.
Po momencie poczułam jak ktoś delikatnym ruchem zdjął ją ze mnie. Austin spojrzał na mnie czule i rzekł:
-Zimno ci?
-Trochę- przyznałam- Ogrzejesz mnie?
-Z największą przyjemnością- odparł i złapał mnie w swoje ramiona, po czym razem upadliśmy na łóżko
-Słodkich snów- wtuliłam się w niego
-I tobie też- westchnął i już po chwili dało się słyszeć jego cichy i równy oddech
A ja, jak od dwóch tygodni miałam problemy z zaśnięciem. Kiedy mi się to w końcu udało, miałam znów ten sam, powtarzający się koszmar.

Od powrotu z sanatorium mam małą blokadę twórczą, ale rozdział jest. Next już w środę.




środa, 16 lipca 2014

Rozdział 126

-Ależ słodko wyglądają razem- usłyszałam jakiś głos i wtuliłam się mocniej w mojego chłopaka, próbowałam znów zasnąć, ale na niewiele się to zdało
Słowa stawały się coraz głośniejsze i daremne było dalsze spanie. Prze to otworzyłam oczy i spojrzałam przed siebie.
Oczywiście obok łóżka stali moi nowi znajomi oraz Jessie. Uśmiechnęli się na mój widok, co odwzajemniłam.
-Ładnie to tak podglądać?- zagadnęłam podnosząc się
-Wieesz...- Riker przeciągnął ten wyraz- Ciężko nie spojrzeć, prawda?- a reszta mu przytaknęła
Pani Mimi wskazała gestem dłoni bym odwróciła się, co też szybko uczyniłam.
Austin nerwowo wbił w nas wzrok co chwila wycierając oczy ze zdumienia.
-Widzę duchy?- zapytał przestraszony
-Nie, mój drogi, to my-  mama podeszła do niego i przygładziła jego sterczącą czuprynę
 -Naprawdę? Nie zginęliście?- oczy mu się zaszkliły- A wiec to znaczy, że mam... rodzinę- szepnął wzruszony
-Oj, nie rozklejaj się, Austin- tym razem brat się odezwał- A tak swoja drogą, niezła klata- przyznał ze śmiechem
-Dobrze cię, widzieć, młody- odparł- A ile tym masz w ogóle lat?
-Czternaście, ale jestem prawie dorosły- mruknął
-Pięknie wyrosłeś, złotku. Pewnie jesteś już pełnoletni?- pani Mimi uśmiechnęła się z dumą przerywając młodszemu synowi- Wilki nie dały ci rady, ojciec także. Przemyłaś mu rany?- zwróciła się do mnie, kiwnęłam twierdząco głową i usiadłam na łóżku
-Nawet nie wiecie, jak bardzo się cieszę- Austin znów się odezwał- Ale nadal jest coś co nie daje mi spokoju. Co działo się z wami przez te lata?
-Twój ojciec, a mój mąż- przełknęła głośno ślinę- Upozorował nasz wypadek. Ciebie nie dotyczył, bo przebywałeś akurat poza domem. Zmusił nas do ukrycia się poza Miami. Szantażował nas, byśmy nigdy, ale to przenigdy nie pokazywali się tobie na oczy...
-Dlaczego? -przerwałam jej
-...gdybyśmy jednak nie posłuchali to... nie byłoby teraz tego spotkania- dokończyła
-Ale co chciał przez to osiągnąć?
-Nie wiem. Pewnie chodziło mu o szkatułkę skrzętnie ukrywaną przeze mnie.
-A właśnie. Co w niej takiego cennego?- spytał starszy blondyn
-Sama w sobie nie była drogocenna, ale jej zawartość tak. Były tam nasze oszczędności, pieniądze na czarną godzinę, zdjęcia i inne mało wartościowe rzeczy. Ale najważniejszy był diament.
-Diament?
-Przechadzając się kiedyś w dwójkę znaleźliśmy go w piasku i z pomocą zaprzyjaźnionego jubilera wyceniliśmy go na ponad pół miliona dolarów.
-Aż tyle?- oczy mi się zaświeciły
-Tak- przytaknęła matka Austina- Razem z mężem schowaliśmy go i przyrzekliśmy, że w trudnych chwilach pomoże nam uporać z problemami finansowymi, jeśli takowe nadejdą. Ale nie nadeszły. Przyszła jednak pycha i gniew.
-To smutna historia. Ale w końcu jesteście razem- przyznałam- A to wystarczy, by stawić mu czoła i wymierzyć sprawiedliwość
-Nie, Ally- Austin położył swoja dłoń na mojej- Zrobimy to razem!

sobota, 12 lipca 2014

Rozdział 125

Oczami Ally
Siedziałam sama w pokoju nasłuchując kropel deszczu uderzających o szybę, kiedy usłyszałam dziwny hałas dochodzący zza drzwi. Jako, że nikogo oprócz mnie nie było w domku (Riker, jego mama i Jessie wyszli na spacer i jeszcze nie wrócili, pewnie zaskoczył ich deszcz) podeszłam do nich z pewną dozą niepewności.
-Austin!- krzyknęłam zaskoczona, chłopak leżał na ziemi, ale na szczęście oddychał
Wciągnęłam go do środka i położyłam na łóżku przy kominku, po czym rozpaliłam w nim trochę ognia.
Było ciemno, bo jedynym źródłem światła były wspomniane wcześniej płomienie.
Spojrzałam na blondyna, pod jego prawą nogą znajdowała się duża plama świeżej krwi, która brała swój początek aż spod drzwi. Wzdrygnęłam się lekko, ale zaraz wrócił mi zdrowy rozsądek. Przyjrzałam się bliżej Austinowi, zauważyłam na jego nodze pięć wielkich śladów szponów ogromnego zwierzęcia. Namoczyłam ręcznik i przyłożyłam go do jego ran, po czym przemyłam je wodą utlenioną.
Po dwóch minutach założyłam mu opatrunek i od kolana do kostki dokładnie obandażowałam.
-Uff- opadłam na krzesło zadowolona- Boże, dziękuję, że zwróciłeś mi ukochanego- spojrzałam z wdzięcznością w górę, w tym samym momencie jego ciałem przeszły gwałtowne konwulsje.
Przyłożyłam dłoń do czoła chłopaka, było rozpalone, dlatego też przykryłam jego nagi tors kocem.
I stało się to, na co czekałam: Austin otworzył swe oczy, które od razu powędrowały do pokoju. Po chwili jego wzrok zatrzymał na mnie. Jego twarz rozjaśnił uśmiech.
-Umarłem, czy jak?- zapytał
-Było blisko, mój Romeo- odparłam kręcąc głową
-Nie spodziewałem się, że znajdę was w pierwszym lepszym domku. A gdzie jest Jessie?
-Wyszła na spacer z...- nie zdążyłam dokończyć
-Zaraz, czy ja dobrze rozumiem?!- zerwał się gwałtownie i zaraz z jękiem opadł na łóżko- Puściłaś ją z obcymi ludźmi?
-Ci ludzie nas uratowali, jest z nimi bezpieczna- ułożyłam się obok niego
-Obyś miała rację- powiedział i ujął moją twarz dłonią, długo wpatrywał się w me oczy. Po chwili musnął moje usta, a ja pocałowałam go mocniej.
-Na pewno mam rację- na chwilę przerwałam pocałunek, by złapać oddech, w odpowiedzi blondyn przejechał dłonią po moim udzie, poczułam na ciele przyjemne dreszcze i znów wpiłam się w niego.
Kiedy skończyliśmy wtuliłam się w niego, a on objął mnie swym ramieniem.
Szybko zasnęłam, bo przy nim ponownie poczułam się bezpiecznie.

Dostałam kolejną nominację. Bardzo za nią dziękuję.
http://auslly-dziennik.blogspot.com/2013/09/liebster-awards_5250.html

piątek, 4 lipca 2014

Rozdział 124

W tym samym momencie: 
Oczami Austina
Mam już powoli dość! Błąkam się po tym lesie już chyba trzy dni! Jestem głodny i zmęczony. W dodatku co chwila słyszę wycie chyba wilków, co raczej nie jest mi na rękę. Noce tutaj są chłodne, a podczas przechodzenia przez gęste krzaki podarłem doszczętnie podkoszulek, a Ally zabrała moją bluzę. No właśnie, Ally, nie wiem co ją napadło, bo pomimo tego, że wylądowałem tu przez nią już się nie wściekam o to. Ale wręcz przeciwnie, martwię się o nią i Jessie, czy sobie radzą.
-No świetnie- mruknąłem niezadowolony, bo w tym momencie zaczął padać deszcz, a że było już ciemno niczego przed sobą za bardzo nie widziałem
Szukałem jakiegoś schronienia, ale jak dotychczas, niczego nie znalazłem. Zamiast tego usłyszałem za sobą głośne sapanie.
Odwróciłem się, biegły za mną cztery wilki, a na przodzie największy, samiec alfa.
-Nie chcę być waszą kolacją- pomyślałem rozpaczliwie biegnąc przed siebie najszybciej jak potrafiłem. Wiatr muskał moją twarz, ale nie było to przyjemne uczucie. Dlaczego, pewnie zapytacie. Ano dlatego, że oprócz miłego i przyjemnego wiaterka padał, a raczej lał jeszcze deszcz.
Niewiele mogłem w tej sytuacji zdziałać, otwarta walka oznaczała tutaj samobójstwo, jedyne co mogłem zrobić, to znaleźć jakąś kryjówkę.
Nadal biegłem dysząc ciężko i w końcu nadeszła jakaś nadzieja. W oko wpadło mi na tyle szerokie i na tyle duże drzewo, że spokojnie mogłem się na nie wspiąć. Tak też zrobiłem.  Wskoczyłem na pierwszą gałąź i z ulgą w sercu sięgnąłem po następną, zanim jednak znalazłem się na bezpiecznej wysokości, największy z wilków z wywieszonym jęzorem i zjeżoną sierścią doskoczył do mnie i wielką łapą złapał mnie za nogę mniej więcej gdzieś w połowie.
Wbił ostre jak brzytwa pazury i ryknął, jak mi się zdawało triumfalnie, a ja by mu uciec zacząłem kopać go po pysku, co w końcu dało efekty. Szarpnąłem mocniej nogę i porwałem ją do góry. Zezłoszczone zwierzę warknęło i wbiwszy mocniej wielkie szpony przejechało nimi po mojej nodze. Po chwili poluźnił uścisk i zdołałem mu się wyrwać. Usiadłem na grubszej gałęzi i spojrzałem ukradkiem w dół. Było naprawdę wysoko, a niezadowolone wilki przyglądały mi się z zainteresowaniem.
-No idźcie sobie- pomyślałem i w tym momencie syknąłem głośno, noga zaczęła mnie bardzo piec
Przejechałem po niej wzrokiem, z jednej strony była cała rozharatana, a z pięciu śladów pazurów sączyła się powoli, acz jednostajnie krew.
Oparłem głowę o pień drzewa. W tym momencie bardzo, ale to bardzo pragnąłem, by ten koszmar w końcu się skończył. I moje prośby chyba zostały wysłuchane, bo zwierzęta odeszły równie szybko, jak się pojawiły.
Przestał padać deszcz, a nie tak znowu daleko ujrzałem dym rozchodzący się ponad drzewami.
Zszedłem na ziemię i udałem się w tamtym kierunku.
Nie minęło pół godziny, a doszedłem tam.
Przed oczami miałem teraz mały, drewniany domek. Z pewną obawą w duszy podszedłem do drzwi.
Mocno w nie zapukałem i kiedy się otwarły, zemdlałem.
 Ale wcześniej mignęła mi jakaś znajoma postać.  

 Wracam do domu już za tydzień, z czego bardzo się cieszę. Jak wam mijają wakacje?

czwartek, 26 czerwca 2014

Rozdział 123

Wstałam, co nie budziło zbyt dużego zdziwienia, niezbyt wypoczęta. Nadal ziewając weszłam do łazienki i spojrzałam na swe odbicie w lustrze.
Miałam bladą twarz, a podkrążone oczy jeszcze to podkreślały.
Wkroczyłam do pokoju z kominkiem , blondyn i najwyraźniej jego matka już tam byli
-Śniadanie?- spytał chłopak kiedy zasiadł koło nich do stołu
-Nie dziękuję- odparłam siląc się na uśmiech- Nie mam apetytu
-I nie dziwię ci się- powiedziała kobieta- Ale od wczoraj biję się z myślami. Jak to się stało, że sami chodziliście po tym lesie?
-Cóż, my- westchnęłam i zdecydowałam się w końcu wyjawić prawdę- Ojciec Austina porwał nas głównie dla okupu, ale chodziło mu też o coś więcej, może o zemstę?
-Yhm- mruknęła- Co jego ojciec tu robi, przecież obiecał, że...
-Czy mogę o coś spytać?- przerwałam jej, a kiedy kiwnęła głową kontynuowałam- Czy znacie Austina? Bo wczoraj... powiedzieliście coś, co mnie zdziwiło
-No dobrze, ale odpowiedz mi na coś jeszcze: skoro tak się kochacie, to czemu ty jesteś tu, a Austin w lesie?
-Bo w złości nakrzyczałam na niego i pod wpływem impulsu zostawiłam go samego. Ale jest twardy, na pewno daje sobie radę
- Czyli już rozumiem, dlaczego zostawiłaś mojego syna. Nie mam ci tego za złe, ale dalej musimy go szukać, jeśli coś mu się stanie, nie wybaczę ci tego
-Oczywiście- rzekłam, ale zaraz doszły do mnie jej początkowe słowa- Jak to syna?!- prawie krzyknęłam- Czy pani to...?
-Tak jestem matką Austina, a to Riker, jego brat- wskazała na chłopaka- A ty to...?
-Ally, a moja siostra to Jessie
-Cóż, lepiej poznać się później niż wcale, prawda?- zaśmiała się i od razu przypadła mi do gustu, bo wyglądała na sympatyczną osobę
-A jak się tutaj znaleźliście?- byłam ciekawa
-Zbyt dużo informacji jak na jedna chwilę, dowiesz się o tym później, ale na pewno nic nie zjesz? Bo zaraz idziemy szukać twojego chłopaka
Pokręciłam przecząco głową i wyszliśmy zostawiając Jessie pod opieką Rikera. Jeśli mam być szczera, to mój ukochany na pewno ucieszy się kiedy spotka swoją dawno niewidzianą rodzinę.
2 dni później:
Niestety, pomimo tego, że szukaliśmy blondyna codziennie nie znaleźliśmy go, jakby zapadł się pod ziemię.
Jedyne, co wskazywałoby jego obecność to strzępki białej tkaniny, pochodzącej chyba z jego podkoszulka.
Nasza nadzieja z każdą chwilą maleje, ale ja nigdy się nie poddam.
Odnajdę ukochanego, choćby i na krańcu świata.
Jedyną moją otuchą jest Jessie, gdyby nie ona, pewnie poddałabym się od razu. Bo mimo tego, że nie może z nami szukać swojego taty, to dopinguje nas z domu i trzyma kciuki za nasze poszukiwania.                      

Rozdział jest jaki jest. W końcu prawda o nowych bohaterach wyszła na jaw. (Kiedy wrócę, dodam ich do bohaterów) Klaudia Kolawa, dzięki za świetny pomysł co do Rikera! Pozdrawiam wszystkich i dzięki za dużą liczbę komentarzy!











piątek, 20 czerwca 2014

Rozdział 122

Wpatrywałam się w nich z otwartymi z wrażenia ustami, pewnie głupio to wyglądało, ale nie mogłam się powstrzymać. W ostatnim czasie za dużo rzeczy miało miejsce, najpierw porwanie, ucieczka i teraz jeszcze to.
-Ale o co chodzi?- zdołałam w końcu to z siebie wydusić
-Nie ma czasu na gadanie, opowiem ci po drodze, a teraz chodź z nami- rzekła kobieta do mnie i ubrała kurtkę
Położyłam dłoń na swoim barku i pod palcami poczułam coś miękkiego. No tak, nadal miałam na sobie bluzę Austina, a biedak błąka się teraz po lesie w samym podkoszulku. Wciągnęłam powietrze nosem, bluza nadal pachniała blondynem.
Jessie została w środku, a my w trójkę wybraliśmy się na zewnątrz.
Deszcz lał niemiłosiernie i widoczność gwałtownie zmalała. W oddali nadal było słychać wycie, które niosło się echem po całym lesie.
-W grupie nic nam nie grozi- mruknęła blondynka- Ale Austin nie jest w tej komfortowej sytuacji
-A skąd w ogóle go znacie?- zapytałam w końcu
-Cii- szepnął chłopiec- Słychać jakiś szelest, chyba pochodzi z tych krzaków- wskazał dłonią na roślinę
I w istocie, coś z nich wyszło, ale to nie był mój ukochany, ale mały i przestraszony zając.
Westchnęłam głośno.
-Może opowiesz jak to się stało, że Austin chodzi sam po lesie?- zagadnęła kobieta
 -Cóż, my...eee- zająknęłam się- Chodziliśmy po lesie, pokłóciliśmy się i rozdzieliliśmy
-Tylko tyle? A jak znaleźliście się tak daleko od domu? Bo chyba nie jesteście stąd?
-Za dużo pytań- odparłam, bo nie chciałam wygadać zbyt dużo- Poszukajmy chłopaka, może jest gdzieś w pobliżu?
Niestety, pomimo moich nadziei nie znaleźliśmy go, natomiast po kilku godzinach musieliśmy już wracać, bo zmęczenie nie pozwalało nam normalnie funkcjonować.
Weszliśmy pełni rozczarowania do chatki i kiedy zamknęły się za nami drzwi przeprosiłam gospodarzy i poszłam się położyć obok Jessie.
Ściągnęłam z siebie bluzę i wtuliłam się w nią wyobrażając sobie, że tulę się do Austina.
O Boże, ale mi go wtedy brakowało. Chciałam się do niego przytulić, przeprosić i mieć nadzieję by dalej było tak jak dawniej.
Wrócilibyśmy do Miami i nigdy, ale to przenigdy się już nie rozstawali. Bo, szczerze mówiąc, dotychczasowe rozstania jakie między nami były, były z mojej winy. Rozdzieliliśmy się wcześniej tylko raz w Los Angeles i dziś. Nawet nie wiecie ile bym dała za to, żeby cofnąć czasu, ale jest to niewykonalne. Będę natomiast szukać go, nawet do śmierci, bo jakaś mała iskierka zawsze we mnie będzie.
Skończywszy myśleć spojrzałam na moją siostrę, ale słodko wyglądała kiedy spała. Ja także niewiele myśląc poszłam w jej ślady.
Ale przedtem jeszcze zanuciłam piosenkę napisaną przez mojego blondaska:
Myślę o tobie każdego ranka, gdy otwieram oczy,
Myślę o tobie każdego wieczoru, gdy gaszę światło,
Myślę o tobie w każdej chwili, każdego dnia mojego życia,
Jesteś cały czas w moich myślach.


 Rozdział jest nijaki, ale jest. Proszę, byście pozostawili po sobie ślad w postaci komentarza, nawet krótki się liczy! To naprawdę ważne!






sobota, 14 czerwca 2014

Rozdział 121

Zostałam oślepiona przez intensywne światło. Przymknęłam szybko oczy i kiedy w końcu przyzwyczaiły się do oświetlenia rozejrzałam się dookoła.
Wnętrze, jak się spodziewałam nie było super wypasione, ale za to miłe i przytulne. Przy ścianie znajdował się kominek, który paląc się dawał miłe poczucie ciepełka. Oprócz kilku krzesełek, stolika i kuferka oraz podwójnego łóżka i wspomnianego kominka było w tym pomieszczeniu niewiele rzeczy.
Chatka była pusta, dlatego odwiedziłyśmy jeszcze dwa pozostałe pomieszczenia, które nie były super przebogato wystrojone, ale na zwykłe życie w zupełności wystarczyło. A mianowicie dwa łóżka, niezbyt luksusowa łazienka, jakieś szafy i tyle, żadnej elektroniki, po prostu nic, jakby ktoś się chciał od tego odciąć, dziwne.
Zmęczona Jessie usiadła na jednym z krzeseł i głośno westchnęła, spojrzała na mnie sennym wzrokiem i lekko przymknęła oczy. Ja także nie byłam super rześka i już, już miałam zapaść w długo wyczekiwany sen, kiedy usłyszałam skrzypnięcie drzwi. Po chwili moim oczom ukazały się dwie postacie.
Pierwsza weszła dosyć wysoka i smukła blondynka o wesołych oczach. Ubrana była zwyczajnie.
Tuż za nią pojawił się chłopak, także blondyn. W pewnej chwili chciałam do niego podbiec, bo na pierwszy rzut oka przypominał Austina, różnił się od niego tylko tym, że był od niego niższy, młodszy i miał trochę inną fryzurę.
Kiedy nas zobaczyli stanęli jak wryci i nerwowo spojrzeli w naszą stronę. Kobieta chciała coś rzec, ale wyprzedziłam ją:
-Przepraszam za to niespodziewane wtargnięcie, ale potrzebujemy pomocy. Od dłuższej chwili błąkamy się po tym lesie głodne, a nasz bliski przyjaciel zagubił się lesie- wyrzuciłam z siebie
-Yhm- mruknęła starsza blondynka, miała na oko może trzydzieści pięć do czterdziestu lat- Oczywiście pomożemy wam, ale musimy was prosić o przysługę. Nie mówcie nikomu o tym, że mieszkamy w tym lesie, dobrze? Pewna osoba nie może się o tym dowiedzieć i bardzo nam na tym zależy, by tak pozostało
-Oczywiście... i dziękuję- szepnęłam zaskoczona
-To macie może ochotę na potrawkę z dzika? Jest świeża i pożywna- zapytał chłopak i kiwnęłyśmy głowami na wznak
Zasiedliśmy w czwórkę do posiłku i chociaż potrawka z dzika nie była szczytem moich marzeń, to musiałam przed sobą przyznać, że nie była zła.
W pewnym momencie za oknem dało się słyszeć wycie, chyba wilków.
-Zbliża się sezon godowy tych zwierząt- odezwała się kobieta jakby czytając mi w myślach- Wasz przyjaciel nie jest w zbyt komfortowej sytuacji
-Austin- szepnęłam cicho i łza, która zwiastowała nadchodzący deszcz spłynęła bez echa po moim policzku
I faktycznie dało się słyszeń deszcz, który uderzał o szyby.
Siedzieliśmy tak w milczeniu, kiedy Jessie przerwała nieznośną ciszę:
-Kiedy poszukamy taty?
-Jutro- odparłam smutno
-Zaraz, taty?- spytał chłopak
-Tak, to mój ukochany i przyszywany ojciec dziewczynki
-No to nie ma na co czekać- starsza blondynka zerwała się z krzesła- A jak ma na imię poszukiwany?
-Austin
-Austin?- nasi nowi znajomy byli, że tak powiem, zaskoczeni- Czyli to możliwe, że on... żyje?- kobieta wzruszyła się
-Zaraz, co?- powiedziałam zaskoczona natłokiem nowych informacji

Ostatni rozdział przed moim wyjazdem. W sanatorium dodam pewnie może ze dwa rozdziały, dlatego od czasu do czasu zaglądnijcie, by nic was nie ominęło.
Do zobaczenia 


piątek, 13 czerwca 2014

Rozdział 120

Oczami Ally
To chodzenie już z lekka mi obrzydło. Byłam już coraz bardziej zmęczona i głodna, a na domiar złego zdawało mi się przez cały czas, że chodzimy w kółko. Kiedy utwierdziłam się w tym przekonaniu, zwróciłam się z lekka zdenerwowana do naszego przewodnika, czyli Austina.
-Czy mógłbyś w końcu prowadzić nas w jedna stronę, ale właściwą?- spytałam siląc się na spokój
-A co ja robię źle?- odpowiedział pytaniem
-Wszystko!- wybuchnęłam, a chłopak zrobił wielkie oczy- Przez ciebie ciągle się gubimy! To ty zwabiłeś te niedźwiedzie, a gdyby nie twój tatuś to nigdy by nas tu nie było!
-To niby moja wina?!- prychnął- Gdyby tak się zastanowić, to twoja rodzinka też nie jest idealna. Weźmy na przykład twojego ojca, Przecież podczas sparingu mógł mnie zabić!
-Teraz będziesz mi to wypominać! Ja przynajmniej nie płaczę za rodzinką!- wiem, poczułam, że w tym momencie przesadziłam, ale jakoś tak samo wyszło
Blondyn spojrzał na mnie wkurzony, ale zaraz się uspokoił, Ściągnął przestraszoną Jessie z pleców i pomógł jej stanąć na nogach. Natomiast do mnie rzekł nad wyraz opanowanie:
-Najlepiej zrzucić na kogoś innego winę, prawda? Staram się jak mogę, ale to ci najwyraźniej nie wystarczy
-Jak widać nie- odparłam i wzięłam Jessie pod ramię
-Co robisz?- zapytał Austin, który próbował zastąpić nam drogę, zdenerwowana jeszcze bardziej odepchnęłam go, po czym chłopak upadł na ziemię i spojrzał na mnie oniemiały- Co się z tobą u licha dzieje?!- krzyknął
-Nic, nic takiego, ale nie pozwolę byś zrobił coś jeszcze mojej siostrze! A poza tym, ściągasz na nas same kłopoty- wyrzuciłam z siebie i po zrobieniu kilku kroków w przód rzekłam na odczepnego- Niech każdy pójdzie w swoja stronę, tak będzie lepiej
Blondyn chciał coś jeszcze powiedzieć, ale po chwili stracił nas z zasięgu wzroku.
 Doprawdy nie wiem co przykusiło mnie by na niego nakrzyczeć, ale jakoś tak pod wpływem emocji, nie mogłam się po prostu powstrzymać.
Po chwilach gniewu jak zawsze przychodzi uspokojenie, tak i teraz w końcu ochłonęłam. A kiedy Jessie spytała mnie ledwo słyszalnym głosem:
-Gdzie jest tata?
Zrozumiałam co zrobiłam. Chciałam cofnąć się w czasie, przeprosić Austina i rzucić się w jego silne ramiona, żeby mnie przytulił, po prostu pocieszył. Ale było za późno, w swej głupocie zrobiłam coś strasznego. Zostawiłam go samego, chociaż my też nie byłyśmy bezpiecznie, ale w dwójkę jest zawsze raźniej, prawda?
Wróciłyśmy na miejsce naszej kłótni, ale jak się spodziewałam jego już tam nie było.
Po moim policzku spłynęło kilka łez. Zmęczone usiadłyśmy na pniu drzewa.
Wkrótce się ściemniło, a jak wiadomo wtedy lepiej nie kręcić się po lesie. Musiałyśmy znaleźć jakąś kryjówkę, w pewnej chwili pomyślałam o najbezpieczniejszym miejscu na ziemi i poczułam ukłucie w sercu.
Ale wracając do rzeczywistości, kiedy naprawdę wymęczone szłyśmy przed siebie między drzewami mignęło mi jakieś światełko. Zbliżyłyśmy się bliżej i okazało się, że znalazłyśmy mały, drewniany domek, w miarę zadbany. Z małym strachem w duszy położyłam dłoń na klamce i lekko ją przycisnęłam.


środa, 11 czerwca 2014

Rozdział 119

Oczami Austina
-Moon!- krzyknęła Ally- Wielkie dzięki!- pogroziła mi pięścią
-Za to, że misiek zjadł ci ryby czy za to, że nas goni?- uśmiechnąłem się nie wiedzieć czemu
W odpowiedzi posłała mi groźne spojrzenie i siedziałem, a raczej biegłem dalej już cicho.
Spojrzałem w tył, niedźwiedzica była nad wyraz rozjuszona, ale jej dziecko jakimś cudem dorównywało jej kroku, chociaż dla niego to była zabawa, a dla nas sprawa życia lub śmierci.
Zwierzę nadal nie odpuszczało i jako, że słońce bardzo mocno przygrzewało zaczęliśmy słabnąć. Między innymi dlatego, że długo nic nie mieliśmy w ustach.
W pewnej chwili noga Jessie zahaczyła o gruby wystający korzeń drzewa, w efekcie dziewczynka wywróciła się i nie mogła wstać. Szybko złapałem ją i biegłem dalej z nią na rękach.
Rozjuszona matka była wyjątkowo zawzięta i już myślałem, że będzie po nas, kiedy usłyszałem jakiś przytłumiony głos.
Na początku był niezrozumiały, ale w końcu doszedł mnie sens tych słów. A brzmiały one tak:
-Skręćcie w lewo za tym wielkim drzewem i wejdźcie na niską górę. Niedźwiedź was tam nie dosięgnie!
Owszem, na początku wydawało mi się dziwne, że słyszę obce głosy i mam omamy. Ale w końcu pomyślałem:
-A co mi tam! Przecież nie mamy nic do stracenia
Skręciłem w lewo za pierwsze duże drzewo jakie wpadło mi w oko i rzeczywiście ukazała nam się niewielka góra.
Podbiegłem do niej i położyłem Jessie na jednym z jej zboczy. Dziewczynka wspięła się nieco wyżej i pomogła Ally dostać się na górę.
Brunetka podała mi dłoń i już prawie byłem na bezpiecznej wysokości, kiedy niedźwiedzica postanowiła raz jeszcze przypomnieć o swojej obecności, złapała mnie za nogawkę swoją potężną łapą z ostrymi pazurami. Z trudem udało mi się uwolnić i wyszedłem z tego starcia bez szwanku nie licząc podartej nogawki.
-Udało się- wysapała z ciężkim oddechem moja ukochana, kiedy zwierzęta w końcu nas opuściły
-Tak- odparłem z niewypowiedzianą ulgą- To już koniec, przepraszam, że wtedy krzyknąłem, może wtedy by za nimi nie pobiegły?
-Tak czy siak to była dobra rozgrzewka- na jej twarzy zagościł lekki uśmiech- Skąd wiedziałeś gdzie biec?
-Wieeesz- przeciągnąłem sylabę- Po prostu instynkt i nic więcej- skłamałem, bo nie chciałem wyjść na głupka
-Na pewno?- podniosła jedną brew na znak zapytania, czego szczerze nie znosiłem
-Na pewno, pani Holmes- kiwnąłem głową- A teraz pokaż tą nogę- zwróciłem się do córeczki, która dotąd siedziała cicho
Obejrzałem jej nogę. Gdy to zrobiłem mogłem stwierdzić, że skręciła kostkę, przez co nie będzie mogla chwilę chodzić.
-Czyli będziesz musiał nosić ją na rękach, bo to przez ciebie nie może teraz stanąć na nogę- skwitowała Ally, a ja w duchu przyznałem jej rację
-Tata, na barana!- krzyknęła radośnie Jessie
Pozwoliłem jej wejść na mnie i pewni siebie zeszliśmy w trójkę z góry, po czym udaliśmy się w dalszą drogę

Nowy teledysk R5! https://www.youtube.com/watch?v=SLCNCn_P1lw#t=32&hd&hd=1
Dajcie znać jak wam się podoba, chociaż pewnie większość z was już go widziała.






sobota, 7 czerwca 2014

Rozdział 118

Otworzyłem powoli oczy i podniosłem się lekko. Spojrzałem w górę i w tej chwili na moja głowę spadła mała szyszka. Otrzepałem się i wstałem czym prędzej na równe nogi.
Wtedy moje oczy powędrowały ku rzece płynącej tuż obok nas. Do głowy wpadł mi ciekawy pomysł. Może przez szyszkę lub burczący brzuch.
Oczami Ally
Intensywne promienie słońca zmusiły mnie do obudzenia się i wstania z tej jakże miękkiej w dotyku trawy.
Szybko zorientowałam się, że obok mnie nie ma Austina. Z lekka zaniepokoiłam się, ale zaraz mi przeszło, bo ujrzałam go w... cóż, dość dziwnej sytuacji.
Stał w rzece z podwiniętymi nogawkami. Wybrał sobie takie miejsce, gdzie nurt wody był najbardziej rwący, przez co co chwila się wywracał. Gdy podeszłam bliżej zauważyłam, że w dłoni trzyma zaostrzoną grubą gałąź, z którą z impetem rzucał się w rzekę.
-Co robisz?- spytałam, gdy byłam już blisko niego, muszę przyznać, że komicznie to wyglądało gdy wpadał do wody i mókł coraz bardziej
-Próbuję upolować nam śniadanie- odparł- Jak prawdziwy mężczyzna- wypiął z dumą pierś- Ale jak widzisz, ryby są dziś piekielnie szybkie
-Tak, tak- szepnęłam- Oddaj tą gałąź mężczyzno, chcę spróbować
-Jak chcesz- podał mi ją- Ale wątpię, ze uda ci się coś zdziałać
Cóż, nie wiem czy to przez jego słowa, czy przez to, że chciałam pokazać blondaskowi na co mnie stać, ale hm, po chwili przed nim leżały trzy ryby złowione oczywiście przeze mnie.
-Ale.. ale- zaczął się jąkać- Pozerka- mruknął w końcu z lekkim uśmiechem
-Chodźmy je upiec- stwierdziłam- Zgłodniałam
Wróciliśmy do naszego ,,obozowiska'' i pierwsze co rzuciło się nam w oczy to to, że brakowało Jessie.
Austin rzucił ryby na ziemię i pobiegł ją szukać. Udałam się za nim, ale biegł tak szybko, że ledwo za nim nadążałam.
To było jak szukanie igły w stogu siana. Tak się nam przynajmniej wydawało na początku. Kiedy już odnaleźliśmy dziewczynę ( nie była daleko, ale przez zdolności tropiące Austina, długo nam to zeszło, czy mijamy to drzewo trzeci raz?) podeszłam do niej ledwo żywa, a ona jakby nic uśmiechnęła się do mnie i gestem dała nam do zrozumienia, byśmy zachowywali się cicho.
Kiedy odzyskałam oddech rozglądnęłam się na boki. Rany, ale ta okolica była piękna.
Trawa, która z powodu rosy błyszczała niczym diamenty, wiewiórki, które przyglądały się nam z zainteresowaniem, ptaki śpiewające specjalnie dla nas, to razem dawało niesamowity efekt. A w oddali mignęła mi jeszcze sarna. Staliśmy tak osłupiali długo, aż w końcu brzuch Austina dał o sobie znać i musieliśmy wracać.
Kiedy doszliśmy na miejsce okazało się, że ktoś nas uprzedził.
Ryby były zjedzone, a obok resztek z ogniska panoszyły się dwa niedźwiedzie. Duży i mały.
-Ally, uciekajmy- wyszeptał zdenerwowany Austin
-Ale o co chodzi?- nie zrozumiałam
-To niedźwiedzica z dzieckiem!- prawie krzyknął, w tym momencie większy przedstawiciel tego gatunku, o którym była mowa ryknął i zaczął do nas biec- Uciekajcie!- powtórzył blondyn, czego nie musiał już robić, bo po chwili biegliśmy ile sil w nogach
Racja, było w tym trochę komizmu. Wczoraj psy, dzisiaj miśki, a jutro pewnie lwy lub słonie.
Ale to wcale nie było takie śmieszne na jakie się wam zdaje. A najgorsze było to, że jedyny dowód na to, że utarłam nosa mojemu chłopakowi spoczywał właśnie w brzuchu niedźwiedzia, który jak na swoją wagę biegł bardzo szybko.






środa, 4 czerwca 2014

Rozdział 117

Zerwały się i podbiegły do mnie, a ja spojrzałem na to co znajdowało się za blachą, która narobiła tyle hałasu.
Istotnie, za nią znajdowała się sporych rozmiarów dziura, w której stało kilka pordzewiałych krat. Wyrwałem je i dziewczyny zaczęły wychodzić na zewnątrz. Pierwsza wyszła Jessie, za nią Ally, później ja zacząłem przeciskać się przez otwór w ścianie.
Kiedy mi się to udało usłyszałem krzyki ludzi oraz jazgot psów. Ale nasze drogi ucieczki były odcięte. Z każdej strony otaczał nas wysoki mur, a główna brama była zamknięta.
Mimo to przybiegliśmy pod mur, który okazał się prawie płaski, przez co nasza sytuacja stała się beznadziejna, a ludzkie głosy stawały się coraz bliższe.
By uratować jakoś nasze życia podniosłem Jessie z ziemi i z niemałym trudem położyłem ją na murze. Pomogłem Ally wspiąć się tam, a sam wdrapałem się w to miejsce gdzie brunetka. W tej chwili usłyszeliśmy strzały i czym prędzej zeskoczyliśmy na druga stronę.
Gdy byliśmy już na ziemi okazało się, że znajdowaliśmy się w gęstym i ciemnym lesie, co z jednej strony dawało wiele możliwości ucieczek, a z drugiej utrudniało odnalezienie jakiejkolwiek pomocy.
Co oznaczało, ze byliśmy tylko zdani na siebie. a było przed czym uciekać, bo kiedy biegliśmy przed siebie w jednym kierunku, szybko zorientowałem się, że gonią nas psy. Pamiętając co jedno z tych zwierząt zrobiło mojej Ally uciekałem ile sił w nogach przy okazji poganiając i resztę.
Kiedy straciliśmy już prawie wszystkie siły i nadzieję, okazało się, że psy zaprzestały pościgu, może zgubiły nasz trop?
Zapadła już noc, kiedy znaleźliśmy dogodne miejsce do przenocowania. Z jednej strony otaczała je rzeka, a z dwóch góra, co dawało nam pewne poczucie bezpieczeństwa.
Rozpaliliśmy ognisko i usiedliśmy na ziemi w milczeniu spoglądając na wesoło skaczące płomyki ognia.
-I co teraz?- mruknęła brunetka patrząc na mnie ze smutkiem- Wylądowaliśmy tutaj, a znikąd pomocy
-Sam nie wiem, Ally- odparłem- Poczekajmy do jutra, może wtedy coś wymyślimy
-Tak- uśmiechnęła się lekko- Z nikim nie chciałabym tak utknąć w lesie jak z tobą i Jessie- przytuliła mnie
-Ja także- mruknąłem
W tej chwili zerwał się zimny wiatr, który prawie zgasił nasze jedyne źródło ciepła, Ally zatrzęsła się gwałtownie, dlatego ściągnąłem z siebie bluzę i włożyłem ją na nią.
Zamknąłem oczy i wsłuchałem się w szum liści, których dźwięki układały się w sensowną muzykę.
Muzyka, jak ja dawno jej nie słyszałem. Zajęty codziennymi sprawami zapomniałem o mojej młodzieńczej pasji, jaką jest właśnie ona. Ale są rzeczy ważniejsze od marzeń, między innymi rodzina i miłość.
-Nie będzie ci zimno?- spytała nagle Ally, bo zostałem w samym podkoszulku
-Nie, skąd- szybko zaprzeczyłem
Spojrzałem na Jessie, leżała na ziemi i cicho oddychała, co oznaczało, że zasnęła zmęczona dzisiejszym dniem. Księżyc był dziś w pełni, przez co doskonale widziałem co działo się dookoła nas.
Brunetka ziewnęła lekko i poszła w ślady siostry, a ja niewiele myśląc dołączyłem do niej.
Zasnęliśmy razem wtuleni w siebie na zielonej i miękkiej trawie.


sobota, 31 maja 2014

Notatka

Witajcie.
Piszę ponownie notatkę, by poinformować was, że wyjeżdżam do sanatorium już 15 czerwca.
Będę tam przebywać około miesiąca, na ten okres jak już pewnie wiecie będę musiała zawiesić bloga.
Wrócę do domu 12 lipca i od razu zabiorę się za pisanie, by odrobić straty.
Pozdrawiam

Rozdział 116

A zaczęło się tak niewinnie. Jessie w pełni wyzdrowiała i była pełna energii, ale nie miała do czego jej używać. Dallas nadal nas odwiedzał, chociaż jakby rzadziej. A jeśli chodzi o mnie i o Ally nadal nie byliśmy pewni co do następnych dni. Nie mieliśmy żadnych wiadomości od rodziców brunetki, co lekko nas niepokoiło.
Ale zaczynając od początku. Ten dzień zaczął się normalnie. I gdy w pełni się rozwinął przyszedł do nas niespodziewany gość, a raczej trzech.
-Bez wstępnych gadanin- zaczął mój ojciec- Gdzie jest kuferek?- spytał
-Jaki kuferek?- odparłem zdziwiony
-Nie udawaj, że nie wiesz- warknął- Chodzi mi o ten kuferek, który tak skrzętnie przede mną ukrywaliście
-Przecież wiesz, co obiecywałem mamie, już to przerabialiśmy- powiedziałem i to był mój błąd
Zarobiłem mocny cios w brzuch i tata spojrzał na mnie pogardliwie.
-I jak, zaczniesz inaczej śpiewać?
-Przecież obiecywałem, ja...
Po kilku następnych kopniakach upadłem na kolana i wsparłem się rękami, a świat zaczął wirować mi przed oczami.
-Zostaw go!- krzyknęła Ally
-Nie wtrącaj się- odkrzyknął, ale zaraz dodał- Z własnej woli może i tego mi nie zdradzisz, ale co powiesz teraz?- złapał moją ukochaną i przystawił jej nóż do gardła
-Puść ją- wysapałem z trudem plując krwią- Powiem ci
-Słucham więc- spuścił z tonu i schował nóż
Wytłumaczyłem mu dokładnie, gdzie leży tenże przedmiot, co w końcu go zadowoliło i  bez skrupułów opuścił nasze progi. Ale przed tym powiedział jeszcze:
-Jesteś równie uparty jak twoja matka i Riker
-A ty skąd to wiesz? Rzadko nas widywałeś, a tego jacy jesteśmy na pewno nie wiesz
-Po prostu wiem i już- burknął
Usiadłem na ziemi i westchnąłem głośno. Wytarłem krew z moich warg i zamknąłem oczy. Doprawdy nie wiem, dlaczego ten kuferek tyle dla niego znaczy. Nigdy nie zaglądałem do środka, ale jak widać, coś tam musi być, skoro tak ojcu na nim zależy.
-Oj, Austin- Ally dosiadła się do mnie- Naprawdę musiałeś to robić?
-Musiałem, obiecywałem mamie, że nigdy nie oddam ojcu tej skrzyneczki, ale zrobiłem to, by cię chronić. Taki przecież jestem- uśmiechnąłem się
-Tak, tak- pokręciła głową z dezaprobatą- A teraz pokaż co tam ci porobił
-Nie wygląda tak źle- powiedziała, gdy zorientowała się w sytuacji- Parę siniaków ci zostanie, ale dla ciebie to przecież tyle co nic, prawda?- pocałowała mnie w usta, a wtedy objąłem ją i przyciągnąłem do siebie
Gdy siedzieliśmy tak razem wtuleni w siebie nasłuchiwałem rozmów za drzwiami. Trwały około czterdziestu minut, a dominowały w nich głośne słowa, których wolę tu nie powtarzać. Kiedy jednak w końcu ucichły powziąłem pewną rzecz. Podszedłem zdecydowanym krokiem do blachy i odsunąłem ją. Była dosyć ciężka, ale udało mi się to.
-Teraz albo nigdy dziewczyny, wstawajcie!- krzyknąłem






środa, 28 maja 2014

Rozdział 115

Otworzyłem oczy i szybko wstałem, czego od razu pożałowałem.
-Moje plecy- jęknąłem głośno, spanie tutaj nie należało do moich ulubionych rzeczy
-Co jest, Austin?- spytała Ally, która wpatrywała się we mnie swymi cudnymi oczętami
-Nie chciałem cię obudzić- przyznałem- Ale spanie tutaj to koszmar
W tej chwili do pokoju wszedł brunet, który trzymał w rękach jakieś pojemniki i butelki.
-Proszę, śniadanie- uśmiechnął się i podał je nam
-Dzięki Dallas- odparłem, a on nachylił się ku mnie i szepnął zdenerwowany:
-Wymyśliłeś coś?
-Jeszcze nie, ale myślałem o tamtej blasze- wskazałem na przedmiot- Za nią jest chyba jakieś okno, ale nic z nią nie zrobię, dopóki oni się tutaj kręcą
-Okej, może uda mi się gdzieś ich wyprowadzić, ale watpię, oni ciąglę was pilnują i rzadko odchodzą od drzwi
-No to klops- westchnąłem- Musimy się stąd jak najszybciej wydostać, bo...
-Muszę iść, cześć!- powiedział niespodziewanie Dallas i wyszedł, za ścianą dało się słyszeć jakieś szmery
Spojrzałem na Jessie, leżała pod kocem, a wtedy spojrzała na mnie swymi modrymi oczętami, wyglądała lepiej jak poprzedniego dnia, mógłbym nawet stwierdzić, że dużo lepiej, ale jednak nie wyzdrowiała jeszcze do końca. Podałem jej odrobinę lekarstwa, połknęła go z pewną ociągliwością.
-To dla twojego dobra, Jessie- pogłaskałem ją po główce
-Kiedy wrócimy do domu?- spytała mnie, a w jej oczach błysnęły łzy
-Już niedługo, mam przynajmniej taką nadzieję- dodałem cicho, a dziewczynka zasnęła ze smutkiem wymalowanym na twarzy
Serce mi się krajało na ten widok, ale nic nie mogłem zrobić, przynajmniej na razie.
-Obiecuję wam- pomyślałem- że wydostanę was stąd i zemszczę się na naszych oprawcach
Zasiedliśmy w dwójkę do śniadania, które nijak nam smakowało, ale z powodu burczącego brzucha zmogliśmy je.
-Powiedz- zacząłem przerywając nieznośną ciszę- Gdzie poznałaś Dallasa?
-Chyba nie jesteś zazdrosny?- zapytała, a widząc mój uśmiech kontynuowała: Po raz pierwszy spotkałam go w szkole, jak pewnie już wiesz nie miałam u siebie zbyt wielu przyjaciół, a Dallas był tak jakby moją bratnią duszą. Pasowaliśmy do siebie, nawet parę razy sie spotkaliśmy, ale nic z tego nie wyszło. Wkrótce przeprowadziłam się do Miami i wtedy spotkałam ciebie- spojrzała na mnie z czułością
Przyciągnąłem ją do siebie i lekko pocałowałem w usta. Dziewczyna miała ochotę na więcej, ale wskazałem na śpiacą Jessie i Ally musiała sie uspokoić.
Spędziliśmy ten dzień jak i następne wspominając nasze życie, te lepsze i gorsze momenty, jakby robiąc rachunek sumienia.
A dwa dni później nadeszła szansa, która miała zmienić naszą obecną sytuację.




sobota, 24 maja 2014

Rozdział 114

Ukradkiem spojrzałem na brunetkę. Siedziała obok swojej siostry i szeptała do jej ucha jakieś słówka, a mała uśmiechała się lekko.
-Jak dobrze mieć rodzeństwo- podsumowałem ich więź, bo pomimo tylu lat rozłąki potrafią znaleźć wspólny język
Po chwili otworzyły się przede mnę drzwi i szybko cofnąłem się od nich.
-Czego?!- warknął ojciec, o ile mogę go tak nazwać
-Potrzebuję twojej pomocy- te słowa z trudem przeszły mi przez gardło- Mała jest chora i potrzebuje lekarstwa
-A co mnie to obchodzi?- powiedział- Radźcie sobie sami
Odwrócił się do mnie tyłem, nie wytrzymałem i gwałtownie objąłem jego szyję ramieniem, po czym trochę go przydusiłem.
-Puść mnie!- wysapał wściekły
-Było po dobroci, to teraz będzie po złości- prychnąłem- Daj mi to czego potrzebuję, wtedy cię puszczę
Jego oprych podał Ally gruby koc, jakiś syrop oraz butelkę czystej wody.
Zgodnie z umową wypuściłem ojca i spojrzałem na niego.
-I widzisz, da się- rzekłem do niego
-Ty gówniarzu!- krzyknął- Jeszcze jeden taki numer i obiecuję ci, że nie wyjdziesz stąd żywy- powiedział i wyszedł z pomieszczenia
-Heh, czyli awansowałem u niego- uśmiechnąłem się i podszedłem do dziewczyn
Brunetka akurat podawała Jessie syrop. Gdy skończyła przetarła jej mokre od potu czoło i na końcu mocno przytuliła. Gdy mała usnęła przykryła ją delikatnie kocem.
-Dzięki Austin- cmoknęła mnie w policzek- Ale proszę, nie ryzykuj więcej, nie chcę cię stracić
-Musiałem to zrobić, dla niej- wskazałem głową na Jessie
Między nami zapadła cisza, która przerywało ciche sapanie mojej córeczki. Po dłuższej chwili zorientowałem się, że zapadła noc.
-Kładź się- szepnąłem do brunetki
-Nie jestem zmęczona- odparła i ziewnęła lekko
-Właśnie widzę- mruknąłem- Połóż się pod kocem obok Jessie- zasugerowałem
Dziewczyna uczyniła to o co prosiłem, długo nie walczyła ze snem, bo po chwili zamknęła oczy .
Położyłem się obok niej na ziemi (bo, jak się pewnie domyślacie, w tym pokoju nie było nawet stołu) i jako, że dla mnie nie starczyło już ciepłego przykrycia okryłem się szczelniej moją bluzą.
Dnie były tu chłodne, ale jedna noc przekonała mnie, że późne pory są tu prawdziwą udręką.
Jedyne oświetlenie dostarczał nam księżyc, a na dodatek ciągle dręczyło mnie przeczucie, że ktoś nas obserwuje, ale chyba mi się zdawało.
Miałem przynajmniej taką nadzieję.
Po bitwie stoczonej z zimnem i niewygodą w końcu poszedłem w ślady dziewczyn.

środa, 21 maja 2014

Rozdział 113

Westchnąłem cicho i ukryłem twarz w dłoniach.
-Co, jeśli to koniec?- szepnąłem wyczerpany- Jeśli się stąd już nie wydostaniemy?
-Nie możesz tak mówić!- krzyknęła Ally- Jesteś Austin Moon i możesz wszystko!
-Ale jestem tylko człowiekiem- stwierdziłem patrząc na nią
-Mała poprawka, jesteś naszym człowiekiem, wierzymy w ciebie- uśmiechnęła się- Na pewno razem coś wykombinujemy
-Masz rację...- w tym momencie do pomieszczenia wszedł średniej budowy brunet, którego skądś kojarzyłem
-Dallas?!- powiedziała Ally- Co ty tu robisz?
-Zaraz, znasz go?- spytałem ją, a znajomy dziewczyny się zmieszał
-Tak, chodził ze mną do szkoły w Los Angeles. Nie miał szczęścia w życiu, brakowało mu przyjaciół, tak jak mnie, można powiedzieć, że pasowaliśmy do siebie
-Słuchajcie, ja naprawdę tego nie chciałem, przysięgam- wyjąkał zdenerwowany
-O co ci chodzi?- nie rozumiałem go
Jakby na zawołanie wyciągnął nóż i maskę. Kiedy ją zobaczyłem, od razu doskoczyłem do niego i złapałem go za koszulkę.
-To ty, ty stoisz za tymi wszystkimi przestępstwami? Ty podpaliłeś szkołę i kilkukrotnie na nas napadłeś?
-Wiem jak to wygląda-wysapał- Ale uwierz mi, że to twój ojciec mnie do tego zmusił. Obiecał mi dużą kasę, ale się nie zgodziłem, a potem zaczął mnie szantażować. Uwierz mi, nie miałem wyboru.
-Hm, wierzę ci- mruknąłem i puściłem go- Ale po co tu przyszedłeś? Błagać nas o wybaczenie?
-To jedna z tych rzeczy. Chcę was ostrzec, żebyście nie ufali tacie Austina. Nawet gdy dostanie okup, on was nie wypuści. Zabije was, by zetrzeć ślady. Musicie coś wykombinować, bo gdy tylko przejdziecie tymi drzwiami, zginiecie- szepnął
-Dzięki Dallas- Ally go przytuliła- Na tobie zawsze można polegać
-Staram się, aha, Austin- zwrócił się do mnie- Musisz wiedzieć, że twoi...- za drzwiami rozległy się jakieś szmery- Muszę lecieć, powodzenia!- krzyknął i ulotnił się
Między nami zapadła niezręczna cisza, kiedy rozejrzałem się po pokoju do głowy wpadł mi pomysł.
-Ally, można by zobaczyć co jest za tą blachą, ale na razie jej nie przesunę, bo narobi za dużo hałasu- stwierdziłem
-Racja, ale to chyba jedyne wyjście z tej sytuacji, prawda?
Kiwnąłem do niej głową i spojrzałem na Jessie. Odkąd tu jesteśmy nie odezwała się nawet słowem. Wpatrywała się pustym wzrokiem w przestrzeń przed sobą.
-Co jest mała?- kucnąłem przed nią i położyłem rękę na jej ramieniu
Spojrzała na mnie zmęczonym wzrokiem.
-Coś jest nie tak- pomyślałem i dotknąłem jej czoła
-Ally, Jessie jest rozpalona- powiedziałem do brunetki
-To bardzo źle- szepnęła- Gdzie my znajdziemy jakieś lekarstwo? Bez pomocy się nie obejdzie
-Ja coś temu zaradzę- podszedłem do metalowych drzwi i mocno w nie zastukałem
-Oby to coś dało- mruknąłem

Obejrzyjcie, nie pożałujecie.





wtorek, 20 maja 2014

Notatka, ważne!

Witam.
Piszę tę krótką notatkę, by poinformować was, że gdzieś w połowie czerwca (mniej więcej, dokładnie jeszcze nie wiem) wyjadę do sanatorium, by podreperować zdrowie. I jak się domyślacie będę musiała na ten okres, to jest około miesiąca, zawiesić bloga. Nie wiem, czy będę tam miała częsty dostęp do komputera, ale chcę was uspokoić, że nie usunę tego bloga, od razu gdy wrócę zabiorę się za pisanie. Mam nadzieję, że na mnie poczekacie.
Pozdrawiam
Ps. O dokładnym terminie wyjazdu poinformuję was.

sobota, 17 maja 2014

Rozdział 112

Otworzyłem oczy i spojrzałem lekko w górę. W tej chwili poczułem mocny ból głowy. Dotknąłem lekko ranę opuszkami palców i ból się nasilił, spojrzałem na dłoń, było na niej trochę zeschniętej krwi, która wcześniej płynęła z miejsca zranienia. Podniosłem się odrobinę i dopiero teraz rozejrzałem się po miejscu, w którym się znajdowałem. A było to szare i średniej wielkości pomieszczenie, w którym panował półmrok. Jedyne źródło oświetlenia znajdowało się za dużą i ciężką blachą, która je zasłaniała. Na końcu pokoju były drzwi obite metalem. Oprócz mnie oraz Ally i Jessie nikogo tu nie było.
-Gdzie my jesteśmy?- spytała półprzytomnie brunetka- Co ci się stało?
-Nic mi nie jest, do wesela się zagoi- lekko się uśmiechnąłem, ale zaraz spoważniałem- Gdzie my do licha jesteśmy?
-Też się nad tym zastanawiam- mruknęła dziewczyna, zbliżyła się do mnie i obejrzała moją głowę- Nie jest dobrze, ale nie jest też tragicznie, wyjdziesz z tego
W tej chwili obudziła się siostra Ally, kiedy spojrzała na nas w jej oczach dostrzegłem jedno: strach.
Wstałem i podszedłem do drzwi, z pewną niepewnością położyłem dłoń na klamce.
W tym momencie drzwi się otworzyły, a ja odskoczyłem od nich jak oparzony.
Do środka wkroczyło trzech mężczyzn, w tym oczywiście mój ojciec.
-Widzę, że się już obudziliście, dobrze- powiedział
-Możesz mi to wyjaśnić?- zapytałem
-Cios najwyraźniej nie zadziałał tak jak powinien- mruknął niezadowolony- Chyba wiecie co się stało, zostaliście porwani, ale nie tylko dla okupu- spojrzał na mnie
-Dlaczego my?- powiedziała Ally
-Bo tak było najłatwiej, a teraz ustawcie się ładnie, o tak- zrobił nam kilka zdjęć i wybrał jakiś numer z komórki.
Słyszałem urywek z tej rozmowy, ale jej sens do mnie doszedł:
-...Na zebranie stu tysięcy dolarów daję wam tydzień, inaczej kulka w łeb, a raczej trzy... To i tak dużo, inni nie są tak wspaniałomyślni!- krzyknął i rozłączył się- Twoi rodzice nie są zbyt rozmowni- zwrócił się do mojej ukochanej
Chciał razem z resztą oprychów wyjść, ale złapałem jego dłoń i wyszeptałem smutny:
-Czyli nic się nie zmieniłeś
Stanął przede mną i spojrzał mi prosto w oczy.
-Jeśli tak to cię interesuje, bo czuję, że nie dasz mi spokoju, to zmieniłem się na gorsze. Policja pewnie ci wmawiała, że śmierć Rikera i twojej matki to nieszczęśliwy wypadek, tak? To kłamstwo, to ja ich zabiłem- powiedział jednym tchem, a ja w jednej chwili poczułem do niego wielką nienawiść. Rzuciłem się na niego, ale dwóch jego goryli wypchnęło go ode mnie. Ojciec zdążył posłać mi obleśny uśmieszek i zniknął za drzwiami.
Usiadłem na ziemi przytłoczony tym wszystkim i zamknąłem oczy. Ally i Jessie przytuliły mnie mocno, a ja po raz pierwszy w życiu powiedziałem:
-Nie wiem co robić




wtorek, 13 maja 2014

Rozdział 111

Trzy dni później:
Te dni, wbrew pozorom, minęły nam w miarę miłej oraz spokojnej atmosferze. Byłoby idealnie, gdyby nie mój tata, zachowywał się dziwnie, ciągle gdzieś wydzwaniał, a na wszystkie pytania odpowiadał częściowo lub milczał.
Nie zwracaliśmy jednak na niego zbyt dużej uwagi, bo skupiliśmy się na sobie. Nasza wspólna miłość ponownie rozkwita i coś czuję, że niedługo wkroczymy na nowy poziom. Ally także coś przeczuwa, bo zawsze kiedy się koło mnie pojawia ma wypieki na twarzy.
-Tato, gdzie jest mąka?- spytała Jessie, podałem jej produkt i szczerze się uśmiechnąłem
Mała zaczęła się uczyć, jak przygotowywać naleśniki. Jak na razie idzie jej nieźle.
Po chwili jedliśmy już gorące i przepyszne śniadanie.
-Oho, rośnie ci konkurencja- Ally mrugnęła do mnie porozumiewawczo i zaśmialiśmy się szczerze
-No, super mała- objąłem córeczkę ramieniem- I niczego nie wysypałaś na siebie, mnie się ta sztuka niestety rzadko udaje
-Oj tata, nauczysz się- odparła z dużą powagą
Dojedliśmy jedzenie i sprzątnęliśmy bałagan pozostawiony po niej.
-To gdzie teraz pójdziemy?- spytała brunetka- Jest taki piękny dzień, nie zmarnujmy go
-Może plaża?- zaproponowałem
-Świetny pomysł!- wykrzyknęła ochoczo- Tylko daj nam chwilę na spakowanie się
Ta ,,chwila'' zajęła im około czterdziestu minut, ale czego się nie robi, by przeżyć pół dnia na plaży.
-Wybieracie się na wojnę?- zapytałem zdziwiony, bo przede mną stały dwie dość dużych rozmiarów torby- Mnie wystarczy tylko strój
-I oto chodzi- odparła starsza z dziewczyn- Wy chłopcy jesteście tacy powierzchowni- przejechała dłonią po mojej klatce- Gdybyśmy o was nie zadbały, to pewnie byście chodzili w poszarpanych ubraniach, głodni i brudni, nieprawdaż?
-Jeśli tak chcesz pogrywać, to proszę bardzo, policzymy się na plaży- uśmiechnąłem się
Wyszliśmy z domu już przebrani i ruszyliśmy w stronę plaży, gdzie byliśmy po dziesięciu minutach.
Jessie i jej siostra położyły się na kocu i najzwyczajniej się opalały.
-O nie, nie ze mną takie numery- uśmiechnąłem się chytrze i poszedłem po odrobinę wody
Wylałem ją na moje księżniczki, na efekty nie trzeba było długo czekać. Powiedzmy, ze po tym byłem cały mokry i cóż, wolę o tym nie wspominać.
-I tak właśnie wygląda życie z twoim ojcem- zażartowała Ally, gdy obie skończyły się nade mną pastwić
Wyszliśmy z wody i zmęczony padłem na ciepły piasek. Miałem ochotę zasnąć, ale na mój brzuch skoczyła Jessie. Jęknąłem głośno i spojrzałem na nią.
-Jakie ja to mam szczęście w życiu- pomyślałem szczęśliwy
-No, wstawaj leniu, pora wracać do domu- zakomunikowała Ally
-Która godzina?
-Dochodzi dziewiętnasta
Zabraliśmy swoje rzeczy i wróciliśmy do domu. Nie zdążyłem jeszcze porządnie wyschnąć, a już czekała na mnie mała niespodzianka.
W kuchni stał stół zastawiony jajecznicą oraz herbatą. Zdziwiony moją miną ojciec odparł:
-Czy ojciec nie może przyrządzić kolacji dla swoich pociech?
-Wiesz, nie spodziewałem się tego po tobie, dziękuję- wykrztusilem
Zasiedliśmy w czwórkę do stołu i zaczęliśmy jeść, jednak tata nie był głodny, tłumaczył to dziwnym bólem brzucha.
Po wypiciu odrobiny gorącego napoju poczułem się dziwnie. Świat zaczął mi wirować przed oczami i w końcu padłem na ziemię. Nie mogłem wstać. Odwróciłem głowę w drugą stronę, Ally i Jessie leżały obok mnie z zamkniętymi oczami i, jak mi się zdawało, nie oddychały.
Po chwili usłyszałem głośne hałasy i urywane słowa jakiś osób. Spojrzałem z trudem w górę.
W tej właśnie chwili otrzymałem mocny cios w głowę jakimś ostrym przedmiotem i całkowicie straciłem przytomność.


sobota, 10 maja 2014

Rozdział 110

Powolnym krokiem zszedłem na dół i lekko uchyliłem drzwi. Otworzyłem je szerzej i wszedłem w głąb jednego z rzadko używanych pokoi. Mając już pewne doświadczenie w takich sprawach chciałem być jak najostrożniejszy. Ale okazało się to niepotrzebne.
-Co robisz?- spytałem mojego ojca, który grzebał w szafie, chyba czegoś szukał
-Eee... no wiesz- zaczął się jąkać, jednak nie od razu to zauważyłem- Nie wiesz może, gdzie leży ta skrzyneczka, to znaczy ten kuferek, który był zawsze zamknięty?
-Może tak, może nie- odparłem- Mama nigdy nie chciała ci go dać, mówiła, że zawartość tego pojemnika jest cenna i że nie zasługujesz na nią. A to, że tak nagle się zmieniłeś nie znaczy, że tak nagle ci ją oddam- powiedziałem i spojrzałem na niego
Przez chwilę jego twarz zrobiła się najpierw lekko różowa, później czerwona, a następnie purpurowa, muszę przyznać, że wyglądało to nawet zabawnie. Po chwili jednak jego twarz przybrała normalną barwę, a on sam ogłosił ze stoickim spokojem:
-No dobrze, jeśli tak chcesz pogrywać, to proszę bardzo. Jeszcze będziesz mnie przepraszać- mruknął i wyszedł
Prychnąłem w myślach, przecież to mój ojciec, nie mógł się nagle zmienić. Może wydaje się wam, że powinienem mu w końcu wybaczyć, przecież minęło już tyle lat, ale rana w głębi serca nadal boli. Bo oto i on, wrócił do mojego życia ot tak i myśli, że od razu zacznę do niego mówić ,,tato'', czyli tak jak mówią inni do swoich prawdziwych i kochających ojców, ja niestety takiego nie miałem i nadal nie mam.
Otrząsnąwszy się z tych myśli wróciłem do pokoju i położyłem się obok już śpiącej Ally.
-Ona to ma szczęście- pomyślałem- Miała normalne dzieciństwo, nikt jej nie został odebrany, no może oprócz Jessie, która jednak jest dziś z nami. Ale nie licząc małej, w jej życiu nie było wielu łez, wielu zmartwień. Reasumując, miała o niebo lepiej niż ja, gdy ona miała wszystko na tacy, to ja musiałem o to walczyć już w wieku trzynastu lat- rozmyślając tak, nagle poczułem do niej zazdrość, a nawet gniew, złość
-Człowieku, uspokój się- szepnąłem do siebie- Przecież to nie jej wina, że miałem tak źle, Ally stara się bym o tym zapomniał, zamiast tego ja to w sobie duszę
-O czym myślisz, kochanie?- jej piękny głos wyrwał mnie z moich myśli
-O niczym- odparłem ziewając
-Dlaczego nie śpisz?- nadal nie odpuszczała
Ująłem jej brodę ręką i chwilę wpatrywałem się w te jej przecudne oczy.
-A ty co taka dociekliwa?- spytałem- Czy kiedykolwiek kogoś okradłem, zabiłem, pobiłem?
-Muszę odpowiadać?- zrobiła słodką minę szczeniaka, przez co nigdy nie potrafiłem jej się oprzeć
-No dobra- mruknąłem- Tą rundę wygrałaś, na razie
-I widzisz- przytuliła mnie- To nie takie trudne
-Jasne- potwierdziłem i zamknąłem oczy
Czułem, że następne dni przyniosą nowe niespodzianki, i nie pomyliłem się. Powiedzmy, że te rzeczy będą niezbyt... a co wam będę mówił, co to będzie, dowiecie się już wkrótce. Dodam tylko, że to będzie mieć związek z moim ojcem.

wtorek, 6 maja 2014

Rozdział 109

Odwrócił się zaskoczony i rzekł:
-Naprawdę? Po tym wszystkim ty chcesz... żebym został?
-Każdy zasługuje na drugą szansę, prawda?- odparłem
Ojciec zrobił krok w moją stronę i najzwyczajniej w świecie mocno mnie przytulił. Wtedy też znowu stałem się tym małym chłopcem, którym byłem tak niedawno, poczułem, że mu na mnie zależy.
Po kilku minutach puścił mnie i spojrzał mi w oczy.
-To teraz na poważnie. Kim jest ta młoda panienka?- wskazał na Ally
-To moja dziewczyna- odparłem z nieukrywaną dumą
-Yhm- mruknął- Mieszkacie już razem, nie za wcześnie na to?
W tym momencie do pokoju wbiegła roześmiana Jessie.
-I dodatkowo macie dziecko? Ja chyba zaraz zemdleję- dodał
-Spokojnie, mała to siostra Ally, ale jesteśmy jej prawnymi opiekunami.
-To dużo wyjaśnia- tata odetchnął z ulgą
Usiedliśmy w czwórkę na kanapie i rozmawialiśmy o różnych rzeczach. Jessie uśmiechnięta od ucha do ucha patrzyła na mojego tatę szczęśliwa (bo zyskała dziadka).
Za jej prośbą poszliśmy na spacer całą rodziną. Wdychając ciepłe, letnie powietrze, słuchając śpiewu ptaków i patrząc ukradkiem na resztę poczułem się najszczęśliwszym chłopakiem na świecie.
Może nie było tego po mnie widać, ale coś grało mi w duszy i była to wesoła melodia.
-Chodźcie na lody- powiedziałem
Jedząc je nadal myślałem, że to sen, ale to była rzeczywistość. Naprawdę siedziałem obok mojej ukochanej, córeczki i ojca, do tej pory nie mogę uwierzyć w swoje szczęście.
No dobra, czas wracać do rzeczywistości. Zrobiło się późno i musieliśmy wracać do domu.
-To teraz zrobię kolację, dobrze?- zaproponował tata
-Bez urazy tato, ale to Austin zawsze przyrządza nam jedzenie- uśmiechnęła się brunetka
-Naprawdę? Nie sądziłem, że jesteś kucharzem
-Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz- szepnąłem- To kto je naleśniki?
Jak się spodziewałem, chętnych nie brakowało, dlatego wyciągnąłem moja broń, to znaczy patelnię i zacząłem gotować.
Jedliśmy kolację w ciszy, bo rozmowa między nami się nie kleiła. Kilka razy mignęły mi jakieś ciemne postacie za oknem, ale gdy wyszedłem to sprawdzić, nikogo nie znalazłem.
-Dziwne- mruknąłem
Posprzątawszy bałagan jaki zostawiłem przy przygotowywaniu naleśników poszliśmy do siebie.
Wziąłem prysznic i przebrawszy się wróciłem do Ally.
-I jak tam, mała?- pochyliłem się i mruknąłem nad jej uchem
Dziewczyna westchnęła i usiadła na moich kolanach. Po moim ciele przeszedł dreszcz, kiedy Ally położyła dłoń na moim policzku i delikatnie musnęła go ustami.
Prawie ją pocałowałem, prawie, bo do moich uszu doszedł hałas wydobywający się z okolic kuchni lub salonu.
-Zaraz wracam- szepnąłem i wyszedłem z pokoju






czwartek, 1 maja 2014

Rozdział 108

Przede mną stał średniej budowy mężczyzna, miał poważny wyraz twarzy, jego wielokrotnie łatane ubranie i niedbała fryzura sprawiały, że wyglądał na bezdomnego. Skądś go kojarzyłem, ale nie mogłem sobie niczego o nim przypomnieć.
-W czym mogę służyć?- spytałem
-Ja, eee...- podrapał się po ciemnych włosach- Jakby to powiedzieć...
-Mógłby pan szybciej?
-Mogę wejść?- w tym miejscu bardzo mnie zdziwił
W tej chwili podeszła do nas Ally, która na widok nieznajomego stanęła jak wryta.
-Czego on chce?- spytała mnie cicho
-Nie wiem, ale najwyraźniej ma ochotę tu wejść- odparłem
-No cóż, to trochę dziwne, ale lepiej go wpuścić, może potrzebuje małej pomocy?- rzekła, a ja niechętnie się zgodziłem, ten facet od początku mi się nie podobał, no ale może faktycznie był potrzebujący
-Tylko miej na niego oko- rzuciłem jeszcze przez ramię
Usiedliśmy w kuchni przy stole i między nami zapadła niezręczna cisza.
-Może wody?- zaproponowała dziewczyna
-Nie dziękuję- odparł i cicho westchnął- Nic się tu nie zmieniło
-Powie pan w końcu, o co chodzi?!- prawie krzyknąłem
-Austin, siadaj- mężczyzna był nad wyraz spokojny
-Skąd pan zna jego imię?- Ally była niemniej zdziwiona ode mnie
-Bo jestem jego ojcem- rzekł, a mnie pociemniało w oczach
-Jak to...?- ledwo wykrztusiłem
Chwilę zajęło zanim do siebie doszedłem, w końcu mi się to udało i mogłem w miarę normalnie funkcjonować.
-Mógłbyś mi to wyjaśnić?- zapytałem go nadal zszokowany
-Jakby to zacząć- mruknął- Pewnie pamiętasz, że wszyscy tworzyliśmy kochającą rodzinę, prawda? Po śmierci twojej mamy i brata, ja... uciekłem, nadal przeżywałem ich śmierć, ale ty byłeś małym chłopcem, którego bolało to tysiąckrotniej bardziej niż mnie. Nie wiem co mnie do tego pchnęło, ale widzisz jak skończyłem- wskazał na siebie- Zostałem bezdomnym- uśmiechnął się gorzko
-Skończyłeś?- prychnąłem- Bo ja zapamiętałem co innego. Na pozór nasza rodzina była idealna, ale brakowało jednego: ojca, prawdziwego ojca, bo ciebie zawsze brakowało. Dla ciebie zawsze były najważniejsze kobiety i pieniądze, nic ciebie nie obchodziliśmy, a teraz kłamiesz w żywe oczy! Naprawdę mi ciebie żal- wyrzuciłem w końcu z siebie ten ciężar i naprawdę mi ulżyło
-No wiem- spojrzał w bok- Słuchaj, wiem jak to wygląda, przykro mi, że nadal o tym pamiętasz, przepraszam za to, że byłem złym ojcem.
Spojrzałem na niego. Widać było, że jest umęczony życiem, w niczym nie przypominał tego mężczyzny jakiego pamiętałem. Każda kobieta się za nim oglądała, a on za nimi. Rzadko go widywałem, ale kiedy na niego spojrzałem to przypomniały mi się te miłe rzeczy, kiedy całą rodziną chodziliśmy na spacery, łowiliśmy ryby lub po prostu rozmawialiśmy.
Mój ojciec wstał, kiwnął głową i chciał już wyjść. Złapałem jego dłoń i szepnąłem wzruszony:
-Zostań

wtorek, 29 kwietnia 2014

Rozdział 107

Oczami Austina
Otworzyłem oczy, podniosłem się lekko i spojrzałem na swoje ciało.
-No proszę- pomyślałem- Miłość leczy rany szybciej niż czas
Wszystko ładnie się zagoiło i po niemiłym spotkaniu z Diegiem nie pozostał żaden ślad.
Wstałem z łóżka i zamierzałem wyjść z pokoju, ale ktoś mi to oczywiście uniemożliwił.
Ten ,,ktoś'' gwałtownie złapał mnie za rękę,  przez co wylądowałem na mojej ukochanej. Oparłem się na rękach, żeby jej zbytnio nie przygnieść.
-Gdzieś się wybierasz?- spytała uśmiechnięta Ally
-Teraz już nie- odparłem
Dziewczyna położyła dłonie na moich plecach, a ja schyliłem się kilka centymetrów i złożyłem na jej ustach pocałunek na dzień dobry. Nie zamierzała mnie puścić, ale ja lekko oderwałem się od niej i rzekłem:
-Zabawy zostawmy na później, pamiętaj o Jessie, naszej córeczce- zaśmiałem się- Nie sądziłem, że tak szybko zostanę ojcem
-Pasujesz do tej roli w sam raz-  szatynka wstała i poszła do łazienki
Po jakiś trzydziestu minutach (nie rozumiem czemu dziewczyny zawsze długo tam siedzą) w końcu wyszła gotowa. Po niej zaś wszedłem ja. Wykonanie wszystkich standardowych czynności zajęło mi raptem mniej niż dwadzieścia minut. Razem zszedliśmy na dół. Zegar wskazywał szóstą.
-Myślisz o tym samym co ja?- spytałem Ally
-Pewnie- odparła i już nas nie było
Jak się domyślacie, poszliśmy pobiegać. Chłodne, ale orzeźwiające powietrze było tym czego potrzebowałem. Szum liści i cichy śpiew ptaków towarzyszyły nam przez cały ten czas.
Ukradkiem spojrzałem na Ally, chyba kondycja jej dziś nie dopisywała, bo mówiąc najprościej, wlekła się za mną głośno dysząc.
-Chyba ktoś tu dawno nie ćwiczył- pokręciłem głową z dezaprobatą- Muszę się znów za ciebie porządnie zabrać, moja droga- zażartowałem
-Nie każdy jest tak wysportowany jak ty, mój drogi- zaczęła mnie przedrzeźniać
-Jutro pójdziemy na siłownię, wtedy zobaczysz co znaczy prawdziwy wysiłek
Chwilkę dokuczaliśmy sobie nawzajem, chwilę to znaczy około godzinę.
Wróciliśmy do domu zmęczeni, ale zadowoleni. Ally padła na kanapę i wyjąkała:
-Nie każ mi tego powtarzać
Spojrzałem na nią uśmiechnięty i poszedłem do kuchni, by przyrządzić śniadanie.
Zapach jajecznicy i bekonu skutecznie przyciągnął do mnie moje dwie księżniczki.
Zajadaliśmy się jedzeniem, kiedy za oknem mignęła mi jakaś postać.
-Pewnie mi się zdawało- pomyślałem
Dziewczyny odwdzięczyły mi się zmywając naczynia, ja w tym czasie wziąłem zimny prysznic, by zmyć z siebie resztę potu.
-Austin, idziesz?- krzyknęła do mnie Ally po kilku minutach
Szybko wytarłem moje mokre ciało i ubrawszy się zszedłem do salonu. Jessie i jej siostra siedziały na kanapie i rozmawiały o czymś. Przeskoczyłem przez oparcie i wylądowałem pomiędzy nimi.
Objąłem Ally i szepnąłem cicho do małej:
-Później oddam ci mamę- mrugnąłem do niej, a ona kiwnęła głową
Wymieniliśmy między sobą  może po kilka zdań na temat wolnego czasu, kiedy doszedł nas dzwonek od drzwi.
-Kochanie, otworzysz?- spytała przymilnym głosem szatynka
-Jasne- mruknąłem i niechętnie otworzyłem drzwi









sobota, 26 kwietnia 2014

Rozdział 106

Po kilkunastu minutach weszliśmy do dużego i w miarę zadbanego cmentarza.
Szliśmy przed siebie, a przynajmniej staraliśmy się, bo musieliśmy przeciskać się między ciasno stojącymi grobami. Wiatr delikatnie poruszał wyschniętymi gałązkami wysokich drzew, które niczym jacyś żołnierze stały niewzruszone. Po kilku minutach błądzenia w końcu odnaleźliśmy właściwy grób.
Był bardzo zaniedbany, kurz był wszędzie widoczny, a dodatkowo był porośnięty jakąś rośliną, która zasłaniała wszelkie litery na nim umieszczone.
-Naprawdę mi wstyd- przyznał Austin ze spuszczoną głową
Usiedliśmy na ławce, bo chłopak nie czuł się najlepiej.
-Nie wiesz jak mi trudno z tym- zaczął rozmowę- Wtedy, gdy to się stało, ja... chciałem ze sobą skończyć. Byłem wtedy małym szczeniakiem, który nie znał się na tym. Znaleźli mnie i szybko odratowali- powiedział
Spojrzałam na niego, naprawdę nigdy nie myślałam, że ten na co dzień wesoły i uśmiechnięty chłopak chciał sobie odebrać życie.
-Nie jestem jakimś świętoszkiem, ale wiem, że są tam w górze i patrzą na nas- podniósł swą głowę ku górze- Po prostu czuję to- uśmiechnął się lekko
Siedzieliśmy w milczeniu do chwili kiedy miałam dość.
-Dosyć użalania się nad sobą, mój drogi- rzekłam do niego wstając- Wypłacz się, wykrzycz to całemu światu, ale wyrzuć w końcu z siebie ten żal, nie można dusić w sobie tylu emocji, bo to źle robi
-Dzięki, Ally, tego mi było trzeba- przyznał- To było jak wylanie na moją głowę dużego kubła zimnej wody, to bierzemy się za sprzątanie?- spytał wskazując na rodzinny grób
-Jasne- odparłam
Zakasaliśmy rękawy, miłe panie łaskawie użyczyły nam swej szczotki oraz innych narzędzi do sprzątania i wzięliśmy się do roboty.
Wyczyściliśmy go z kurzu i wydarliśmy całą roślinę. Zadowolona z naszej pracy usiadłam na ławkę i spojrzałam na mojego blondaska. Stał przed grobem z oniemiałą miną. Zdziwiłam się bardzo, czyżby nie cieszył się, że przysłużyliśmy się jego rodzinie czyszcząc ich miejsce spoczynku?
-No co jest Austin?- zapytałam go stojąc przy nim
-A... Al... Ally, spójrz- wykrztusił i wskazał na wygrawerowane napisy
Zaczęłam je czytać, Riker Moon urodzony w... zmarł w..., Mimi Moon urodzona w... zmarła w...
-Wszystko się zgadza- powiedziałam zdziwiona jego zachowaniem
-Nie wszystko- odparł- Widzisz? Są tutaj pochowani mój brat i mama, ale gdzie jest ojciec?
-Może nie umieścili jeszcze jego statystyk?- próbowałam to wyjaśnić
-Po tylu latach?- prychnął- Może on żyje?
-Austin, nie przesadzaj, gdyby żył, wiedziałbyś o tym
-Może i tak- westchnął- Coś czuję, że to niedługo się wyjaśni
Przyjęłam to z przymrużeniem oka, bo musieliśmy wracać do domu. Po drodze kupiłam kilka książek dla Jessie.
Weszliśmy do środka w mieszanych humorach, ja byłam zmęczona, blondyn natomiast był przygnębiony, naprawdę nigdy go nie zrozumiem. Myślałam, że na wiadomość, że jego tata żyje, jakaś mała iskierka nadziei zaświeci się w jego oczach. Ale niczego takiego nie dojrzałam.
Pożegnaliśmy Deza oraz Trish i ułożyliśmy Jessie spać. Schowałam prezent dla mojej siostry głęboko w szafie. Gdy poczułam znużenie i byłam gotowa do snu położyłam głowę na miękkiej poduszce i przymknęłam oczy. Śpiew ptaków ucichł, za to przyświecał nam księżyc. Austin wszedł do pokoju i wsunął się pod kołdrę. Objął mnie ramieniem i przytulił do siebie.
Uśmiechnęłam się i wtuliłam się w niego.
Gdybym wiedziała co nas wkrótce czeka, to nigdy, ale przenigdy bym go nie puściła. A początek naszej udręki miał się rozpocząć już następnego dnia.

To już oficjalne. Czwarty sezon Austin I Ally jednak powstanie!
Bardzo się cieszę, a wy?