czwartek, 26 czerwca 2014

Rozdział 123

Wstałam, co nie budziło zbyt dużego zdziwienia, niezbyt wypoczęta. Nadal ziewając weszłam do łazienki i spojrzałam na swe odbicie w lustrze.
Miałam bladą twarz, a podkrążone oczy jeszcze to podkreślały.
Wkroczyłam do pokoju z kominkiem , blondyn i najwyraźniej jego matka już tam byli
-Śniadanie?- spytał chłopak kiedy zasiadł koło nich do stołu
-Nie dziękuję- odparłam siląc się na uśmiech- Nie mam apetytu
-I nie dziwię ci się- powiedziała kobieta- Ale od wczoraj biję się z myślami. Jak to się stało, że sami chodziliście po tym lesie?
-Cóż, my- westchnęłam i zdecydowałam się w końcu wyjawić prawdę- Ojciec Austina porwał nas głównie dla okupu, ale chodziło mu też o coś więcej, może o zemstę?
-Yhm- mruknęła- Co jego ojciec tu robi, przecież obiecał, że...
-Czy mogę o coś spytać?- przerwałam jej, a kiedy kiwnęła głową kontynuowałam- Czy znacie Austina? Bo wczoraj... powiedzieliście coś, co mnie zdziwiło
-No dobrze, ale odpowiedz mi na coś jeszcze: skoro tak się kochacie, to czemu ty jesteś tu, a Austin w lesie?
-Bo w złości nakrzyczałam na niego i pod wpływem impulsu zostawiłam go samego. Ale jest twardy, na pewno daje sobie radę
- Czyli już rozumiem, dlaczego zostawiłaś mojego syna. Nie mam ci tego za złe, ale dalej musimy go szukać, jeśli coś mu się stanie, nie wybaczę ci tego
-Oczywiście- rzekłam, ale zaraz doszły do mnie jej początkowe słowa- Jak to syna?!- prawie krzyknęłam- Czy pani to...?
-Tak jestem matką Austina, a to Riker, jego brat- wskazała na chłopaka- A ty to...?
-Ally, a moja siostra to Jessie
-Cóż, lepiej poznać się później niż wcale, prawda?- zaśmiała się i od razu przypadła mi do gustu, bo wyglądała na sympatyczną osobę
-A jak się tutaj znaleźliście?- byłam ciekawa
-Zbyt dużo informacji jak na jedna chwilę, dowiesz się o tym później, ale na pewno nic nie zjesz? Bo zaraz idziemy szukać twojego chłopaka
Pokręciłam przecząco głową i wyszliśmy zostawiając Jessie pod opieką Rikera. Jeśli mam być szczera, to mój ukochany na pewno ucieszy się kiedy spotka swoją dawno niewidzianą rodzinę.
2 dni później:
Niestety, pomimo tego, że szukaliśmy blondyna codziennie nie znaleźliśmy go, jakby zapadł się pod ziemię.
Jedyne, co wskazywałoby jego obecność to strzępki białej tkaniny, pochodzącej chyba z jego podkoszulka.
Nasza nadzieja z każdą chwilą maleje, ale ja nigdy się nie poddam.
Odnajdę ukochanego, choćby i na krańcu świata.
Jedyną moją otuchą jest Jessie, gdyby nie ona, pewnie poddałabym się od razu. Bo mimo tego, że nie może z nami szukać swojego taty, to dopinguje nas z domu i trzyma kciuki za nasze poszukiwania.                      

Rozdział jest jaki jest. W końcu prawda o nowych bohaterach wyszła na jaw. (Kiedy wrócę, dodam ich do bohaterów) Klaudia Kolawa, dzięki za świetny pomysł co do Rikera! Pozdrawiam wszystkich i dzięki za dużą liczbę komentarzy!











piątek, 20 czerwca 2014

Rozdział 122

Wpatrywałam się w nich z otwartymi z wrażenia ustami, pewnie głupio to wyglądało, ale nie mogłam się powstrzymać. W ostatnim czasie za dużo rzeczy miało miejsce, najpierw porwanie, ucieczka i teraz jeszcze to.
-Ale o co chodzi?- zdołałam w końcu to z siebie wydusić
-Nie ma czasu na gadanie, opowiem ci po drodze, a teraz chodź z nami- rzekła kobieta do mnie i ubrała kurtkę
Położyłam dłoń na swoim barku i pod palcami poczułam coś miękkiego. No tak, nadal miałam na sobie bluzę Austina, a biedak błąka się teraz po lesie w samym podkoszulku. Wciągnęłam powietrze nosem, bluza nadal pachniała blondynem.
Jessie została w środku, a my w trójkę wybraliśmy się na zewnątrz.
Deszcz lał niemiłosiernie i widoczność gwałtownie zmalała. W oddali nadal było słychać wycie, które niosło się echem po całym lesie.
-W grupie nic nam nie grozi- mruknęła blondynka- Ale Austin nie jest w tej komfortowej sytuacji
-A skąd w ogóle go znacie?- zapytałam w końcu
-Cii- szepnął chłopiec- Słychać jakiś szelest, chyba pochodzi z tych krzaków- wskazał dłonią na roślinę
I w istocie, coś z nich wyszło, ale to nie był mój ukochany, ale mały i przestraszony zając.
Westchnęłam głośno.
-Może opowiesz jak to się stało, że Austin chodzi sam po lesie?- zagadnęła kobieta
 -Cóż, my...eee- zająknęłam się- Chodziliśmy po lesie, pokłóciliśmy się i rozdzieliliśmy
-Tylko tyle? A jak znaleźliście się tak daleko od domu? Bo chyba nie jesteście stąd?
-Za dużo pytań- odparłam, bo nie chciałam wygadać zbyt dużo- Poszukajmy chłopaka, może jest gdzieś w pobliżu?
Niestety, pomimo moich nadziei nie znaleźliśmy go, natomiast po kilku godzinach musieliśmy już wracać, bo zmęczenie nie pozwalało nam normalnie funkcjonować.
Weszliśmy pełni rozczarowania do chatki i kiedy zamknęły się za nami drzwi przeprosiłam gospodarzy i poszłam się położyć obok Jessie.
Ściągnęłam z siebie bluzę i wtuliłam się w nią wyobrażając sobie, że tulę się do Austina.
O Boże, ale mi go wtedy brakowało. Chciałam się do niego przytulić, przeprosić i mieć nadzieję by dalej było tak jak dawniej.
Wrócilibyśmy do Miami i nigdy, ale to przenigdy się już nie rozstawali. Bo, szczerze mówiąc, dotychczasowe rozstania jakie między nami były, były z mojej winy. Rozdzieliliśmy się wcześniej tylko raz w Los Angeles i dziś. Nawet nie wiecie ile bym dała za to, żeby cofnąć czasu, ale jest to niewykonalne. Będę natomiast szukać go, nawet do śmierci, bo jakaś mała iskierka zawsze we mnie będzie.
Skończywszy myśleć spojrzałam na moją siostrę, ale słodko wyglądała kiedy spała. Ja także niewiele myśląc poszłam w jej ślady.
Ale przedtem jeszcze zanuciłam piosenkę napisaną przez mojego blondaska:
Myślę o tobie każdego ranka, gdy otwieram oczy,
Myślę o tobie każdego wieczoru, gdy gaszę światło,
Myślę o tobie w każdej chwili, każdego dnia mojego życia,
Jesteś cały czas w moich myślach.


 Rozdział jest nijaki, ale jest. Proszę, byście pozostawili po sobie ślad w postaci komentarza, nawet krótki się liczy! To naprawdę ważne!






sobota, 14 czerwca 2014

Rozdział 121

Zostałam oślepiona przez intensywne światło. Przymknęłam szybko oczy i kiedy w końcu przyzwyczaiły się do oświetlenia rozejrzałam się dookoła.
Wnętrze, jak się spodziewałam nie było super wypasione, ale za to miłe i przytulne. Przy ścianie znajdował się kominek, który paląc się dawał miłe poczucie ciepełka. Oprócz kilku krzesełek, stolika i kuferka oraz podwójnego łóżka i wspomnianego kominka było w tym pomieszczeniu niewiele rzeczy.
Chatka była pusta, dlatego odwiedziłyśmy jeszcze dwa pozostałe pomieszczenia, które nie były super przebogato wystrojone, ale na zwykłe życie w zupełności wystarczyło. A mianowicie dwa łóżka, niezbyt luksusowa łazienka, jakieś szafy i tyle, żadnej elektroniki, po prostu nic, jakby ktoś się chciał od tego odciąć, dziwne.
Zmęczona Jessie usiadła na jednym z krzeseł i głośno westchnęła, spojrzała na mnie sennym wzrokiem i lekko przymknęła oczy. Ja także nie byłam super rześka i już, już miałam zapaść w długo wyczekiwany sen, kiedy usłyszałam skrzypnięcie drzwi. Po chwili moim oczom ukazały się dwie postacie.
Pierwsza weszła dosyć wysoka i smukła blondynka o wesołych oczach. Ubrana była zwyczajnie.
Tuż za nią pojawił się chłopak, także blondyn. W pewnej chwili chciałam do niego podbiec, bo na pierwszy rzut oka przypominał Austina, różnił się od niego tylko tym, że był od niego niższy, młodszy i miał trochę inną fryzurę.
Kiedy nas zobaczyli stanęli jak wryci i nerwowo spojrzeli w naszą stronę. Kobieta chciała coś rzec, ale wyprzedziłam ją:
-Przepraszam za to niespodziewane wtargnięcie, ale potrzebujemy pomocy. Od dłuższej chwili błąkamy się po tym lesie głodne, a nasz bliski przyjaciel zagubił się lesie- wyrzuciłam z siebie
-Yhm- mruknęła starsza blondynka, miała na oko może trzydzieści pięć do czterdziestu lat- Oczywiście pomożemy wam, ale musimy was prosić o przysługę. Nie mówcie nikomu o tym, że mieszkamy w tym lesie, dobrze? Pewna osoba nie może się o tym dowiedzieć i bardzo nam na tym zależy, by tak pozostało
-Oczywiście... i dziękuję- szepnęłam zaskoczona
-To macie może ochotę na potrawkę z dzika? Jest świeża i pożywna- zapytał chłopak i kiwnęłyśmy głowami na wznak
Zasiedliśmy w czwórkę do posiłku i chociaż potrawka z dzika nie była szczytem moich marzeń, to musiałam przed sobą przyznać, że nie była zła.
W pewnym momencie za oknem dało się słyszeć wycie, chyba wilków.
-Zbliża się sezon godowy tych zwierząt- odezwała się kobieta jakby czytając mi w myślach- Wasz przyjaciel nie jest w zbyt komfortowej sytuacji
-Austin- szepnęłam cicho i łza, która zwiastowała nadchodzący deszcz spłynęła bez echa po moim policzku
I faktycznie dało się słyszeń deszcz, który uderzał o szyby.
Siedzieliśmy tak w milczeniu, kiedy Jessie przerwała nieznośną ciszę:
-Kiedy poszukamy taty?
-Jutro- odparłam smutno
-Zaraz, taty?- spytał chłopak
-Tak, to mój ukochany i przyszywany ojciec dziewczynki
-No to nie ma na co czekać- starsza blondynka zerwała się z krzesła- A jak ma na imię poszukiwany?
-Austin
-Austin?- nasi nowi znajomy byli, że tak powiem, zaskoczeni- Czyli to możliwe, że on... żyje?- kobieta wzruszyła się
-Zaraz, co?- powiedziałam zaskoczona natłokiem nowych informacji

Ostatni rozdział przed moim wyjazdem. W sanatorium dodam pewnie może ze dwa rozdziały, dlatego od czasu do czasu zaglądnijcie, by nic was nie ominęło.
Do zobaczenia 


piątek, 13 czerwca 2014

Rozdział 120

Oczami Ally
To chodzenie już z lekka mi obrzydło. Byłam już coraz bardziej zmęczona i głodna, a na domiar złego zdawało mi się przez cały czas, że chodzimy w kółko. Kiedy utwierdziłam się w tym przekonaniu, zwróciłam się z lekka zdenerwowana do naszego przewodnika, czyli Austina.
-Czy mógłbyś w końcu prowadzić nas w jedna stronę, ale właściwą?- spytałam siląc się na spokój
-A co ja robię źle?- odpowiedział pytaniem
-Wszystko!- wybuchnęłam, a chłopak zrobił wielkie oczy- Przez ciebie ciągle się gubimy! To ty zwabiłeś te niedźwiedzie, a gdyby nie twój tatuś to nigdy by nas tu nie było!
-To niby moja wina?!- prychnął- Gdyby tak się zastanowić, to twoja rodzinka też nie jest idealna. Weźmy na przykład twojego ojca, Przecież podczas sparingu mógł mnie zabić!
-Teraz będziesz mi to wypominać! Ja przynajmniej nie płaczę za rodzinką!- wiem, poczułam, że w tym momencie przesadziłam, ale jakoś tak samo wyszło
Blondyn spojrzał na mnie wkurzony, ale zaraz się uspokoił, Ściągnął przestraszoną Jessie z pleców i pomógł jej stanąć na nogach. Natomiast do mnie rzekł nad wyraz opanowanie:
-Najlepiej zrzucić na kogoś innego winę, prawda? Staram się jak mogę, ale to ci najwyraźniej nie wystarczy
-Jak widać nie- odparłam i wzięłam Jessie pod ramię
-Co robisz?- zapytał Austin, który próbował zastąpić nam drogę, zdenerwowana jeszcze bardziej odepchnęłam go, po czym chłopak upadł na ziemię i spojrzał na mnie oniemiały- Co się z tobą u licha dzieje?!- krzyknął
-Nic, nic takiego, ale nie pozwolę byś zrobił coś jeszcze mojej siostrze! A poza tym, ściągasz na nas same kłopoty- wyrzuciłam z siebie i po zrobieniu kilku kroków w przód rzekłam na odczepnego- Niech każdy pójdzie w swoja stronę, tak będzie lepiej
Blondyn chciał coś jeszcze powiedzieć, ale po chwili stracił nas z zasięgu wzroku.
 Doprawdy nie wiem co przykusiło mnie by na niego nakrzyczeć, ale jakoś tak pod wpływem emocji, nie mogłam się po prostu powstrzymać.
Po chwilach gniewu jak zawsze przychodzi uspokojenie, tak i teraz w końcu ochłonęłam. A kiedy Jessie spytała mnie ledwo słyszalnym głosem:
-Gdzie jest tata?
Zrozumiałam co zrobiłam. Chciałam cofnąć się w czasie, przeprosić Austina i rzucić się w jego silne ramiona, żeby mnie przytulił, po prostu pocieszył. Ale było za późno, w swej głupocie zrobiłam coś strasznego. Zostawiłam go samego, chociaż my też nie byłyśmy bezpiecznie, ale w dwójkę jest zawsze raźniej, prawda?
Wróciłyśmy na miejsce naszej kłótni, ale jak się spodziewałam jego już tam nie było.
Po moim policzku spłynęło kilka łez. Zmęczone usiadłyśmy na pniu drzewa.
Wkrótce się ściemniło, a jak wiadomo wtedy lepiej nie kręcić się po lesie. Musiałyśmy znaleźć jakąś kryjówkę, w pewnej chwili pomyślałam o najbezpieczniejszym miejscu na ziemi i poczułam ukłucie w sercu.
Ale wracając do rzeczywistości, kiedy naprawdę wymęczone szłyśmy przed siebie między drzewami mignęło mi jakieś światełko. Zbliżyłyśmy się bliżej i okazało się, że znalazłyśmy mały, drewniany domek, w miarę zadbany. Z małym strachem w duszy położyłam dłoń na klamce i lekko ją przycisnęłam.


środa, 11 czerwca 2014

Rozdział 119

Oczami Austina
-Moon!- krzyknęła Ally- Wielkie dzięki!- pogroziła mi pięścią
-Za to, że misiek zjadł ci ryby czy za to, że nas goni?- uśmiechnąłem się nie wiedzieć czemu
W odpowiedzi posłała mi groźne spojrzenie i siedziałem, a raczej biegłem dalej już cicho.
Spojrzałem w tył, niedźwiedzica była nad wyraz rozjuszona, ale jej dziecko jakimś cudem dorównywało jej kroku, chociaż dla niego to była zabawa, a dla nas sprawa życia lub śmierci.
Zwierzę nadal nie odpuszczało i jako, że słońce bardzo mocno przygrzewało zaczęliśmy słabnąć. Między innymi dlatego, że długo nic nie mieliśmy w ustach.
W pewnej chwili noga Jessie zahaczyła o gruby wystający korzeń drzewa, w efekcie dziewczynka wywróciła się i nie mogła wstać. Szybko złapałem ją i biegłem dalej z nią na rękach.
Rozjuszona matka była wyjątkowo zawzięta i już myślałem, że będzie po nas, kiedy usłyszałem jakiś przytłumiony głos.
Na początku był niezrozumiały, ale w końcu doszedł mnie sens tych słów. A brzmiały one tak:
-Skręćcie w lewo za tym wielkim drzewem i wejdźcie na niską górę. Niedźwiedź was tam nie dosięgnie!
Owszem, na początku wydawało mi się dziwne, że słyszę obce głosy i mam omamy. Ale w końcu pomyślałem:
-A co mi tam! Przecież nie mamy nic do stracenia
Skręciłem w lewo za pierwsze duże drzewo jakie wpadło mi w oko i rzeczywiście ukazała nam się niewielka góra.
Podbiegłem do niej i położyłem Jessie na jednym z jej zboczy. Dziewczynka wspięła się nieco wyżej i pomogła Ally dostać się na górę.
Brunetka podała mi dłoń i już prawie byłem na bezpiecznej wysokości, kiedy niedźwiedzica postanowiła raz jeszcze przypomnieć o swojej obecności, złapała mnie za nogawkę swoją potężną łapą z ostrymi pazurami. Z trudem udało mi się uwolnić i wyszedłem z tego starcia bez szwanku nie licząc podartej nogawki.
-Udało się- wysapała z ciężkim oddechem moja ukochana, kiedy zwierzęta w końcu nas opuściły
-Tak- odparłem z niewypowiedzianą ulgą- To już koniec, przepraszam, że wtedy krzyknąłem, może wtedy by za nimi nie pobiegły?
-Tak czy siak to była dobra rozgrzewka- na jej twarzy zagościł lekki uśmiech- Skąd wiedziałeś gdzie biec?
-Wieeesz- przeciągnąłem sylabę- Po prostu instynkt i nic więcej- skłamałem, bo nie chciałem wyjść na głupka
-Na pewno?- podniosła jedną brew na znak zapytania, czego szczerze nie znosiłem
-Na pewno, pani Holmes- kiwnąłem głową- A teraz pokaż tą nogę- zwróciłem się do córeczki, która dotąd siedziała cicho
Obejrzałem jej nogę. Gdy to zrobiłem mogłem stwierdzić, że skręciła kostkę, przez co nie będzie mogla chwilę chodzić.
-Czyli będziesz musiał nosić ją na rękach, bo to przez ciebie nie może teraz stanąć na nogę- skwitowała Ally, a ja w duchu przyznałem jej rację
-Tata, na barana!- krzyknęła radośnie Jessie
Pozwoliłem jej wejść na mnie i pewni siebie zeszliśmy w trójkę z góry, po czym udaliśmy się w dalszą drogę

Nowy teledysk R5! https://www.youtube.com/watch?v=SLCNCn_P1lw#t=32&hd&hd=1
Dajcie znać jak wam się podoba, chociaż pewnie większość z was już go widziała.






sobota, 7 czerwca 2014

Rozdział 118

Otworzyłem powoli oczy i podniosłem się lekko. Spojrzałem w górę i w tej chwili na moja głowę spadła mała szyszka. Otrzepałem się i wstałem czym prędzej na równe nogi.
Wtedy moje oczy powędrowały ku rzece płynącej tuż obok nas. Do głowy wpadł mi ciekawy pomysł. Może przez szyszkę lub burczący brzuch.
Oczami Ally
Intensywne promienie słońca zmusiły mnie do obudzenia się i wstania z tej jakże miękkiej w dotyku trawy.
Szybko zorientowałam się, że obok mnie nie ma Austina. Z lekka zaniepokoiłam się, ale zaraz mi przeszło, bo ujrzałam go w... cóż, dość dziwnej sytuacji.
Stał w rzece z podwiniętymi nogawkami. Wybrał sobie takie miejsce, gdzie nurt wody był najbardziej rwący, przez co co chwila się wywracał. Gdy podeszłam bliżej zauważyłam, że w dłoni trzyma zaostrzoną grubą gałąź, z którą z impetem rzucał się w rzekę.
-Co robisz?- spytałam, gdy byłam już blisko niego, muszę przyznać, że komicznie to wyglądało gdy wpadał do wody i mókł coraz bardziej
-Próbuję upolować nam śniadanie- odparł- Jak prawdziwy mężczyzna- wypiął z dumą pierś- Ale jak widzisz, ryby są dziś piekielnie szybkie
-Tak, tak- szepnęłam- Oddaj tą gałąź mężczyzno, chcę spróbować
-Jak chcesz- podał mi ją- Ale wątpię, ze uda ci się coś zdziałać
Cóż, nie wiem czy to przez jego słowa, czy przez to, że chciałam pokazać blondaskowi na co mnie stać, ale hm, po chwili przed nim leżały trzy ryby złowione oczywiście przeze mnie.
-Ale.. ale- zaczął się jąkać- Pozerka- mruknął w końcu z lekkim uśmiechem
-Chodźmy je upiec- stwierdziłam- Zgłodniałam
Wróciliśmy do naszego ,,obozowiska'' i pierwsze co rzuciło się nam w oczy to to, że brakowało Jessie.
Austin rzucił ryby na ziemię i pobiegł ją szukać. Udałam się za nim, ale biegł tak szybko, że ledwo za nim nadążałam.
To było jak szukanie igły w stogu siana. Tak się nam przynajmniej wydawało na początku. Kiedy już odnaleźliśmy dziewczynę ( nie była daleko, ale przez zdolności tropiące Austina, długo nam to zeszło, czy mijamy to drzewo trzeci raz?) podeszłam do niej ledwo żywa, a ona jakby nic uśmiechnęła się do mnie i gestem dała nam do zrozumienia, byśmy zachowywali się cicho.
Kiedy odzyskałam oddech rozglądnęłam się na boki. Rany, ale ta okolica była piękna.
Trawa, która z powodu rosy błyszczała niczym diamenty, wiewiórki, które przyglądały się nam z zainteresowaniem, ptaki śpiewające specjalnie dla nas, to razem dawało niesamowity efekt. A w oddali mignęła mi jeszcze sarna. Staliśmy tak osłupiali długo, aż w końcu brzuch Austina dał o sobie znać i musieliśmy wracać.
Kiedy doszliśmy na miejsce okazało się, że ktoś nas uprzedził.
Ryby były zjedzone, a obok resztek z ogniska panoszyły się dwa niedźwiedzie. Duży i mały.
-Ally, uciekajmy- wyszeptał zdenerwowany Austin
-Ale o co chodzi?- nie zrozumiałam
-To niedźwiedzica z dzieckiem!- prawie krzyknął, w tym momencie większy przedstawiciel tego gatunku, o którym była mowa ryknął i zaczął do nas biec- Uciekajcie!- powtórzył blondyn, czego nie musiał już robić, bo po chwili biegliśmy ile sil w nogach
Racja, było w tym trochę komizmu. Wczoraj psy, dzisiaj miśki, a jutro pewnie lwy lub słonie.
Ale to wcale nie było takie śmieszne na jakie się wam zdaje. A najgorsze było to, że jedyny dowód na to, że utarłam nosa mojemu chłopakowi spoczywał właśnie w brzuchu niedźwiedzia, który jak na swoją wagę biegł bardzo szybko.






środa, 4 czerwca 2014

Rozdział 117

Zerwały się i podbiegły do mnie, a ja spojrzałem na to co znajdowało się za blachą, która narobiła tyle hałasu.
Istotnie, za nią znajdowała się sporych rozmiarów dziura, w której stało kilka pordzewiałych krat. Wyrwałem je i dziewczyny zaczęły wychodzić na zewnątrz. Pierwsza wyszła Jessie, za nią Ally, później ja zacząłem przeciskać się przez otwór w ścianie.
Kiedy mi się to udało usłyszałem krzyki ludzi oraz jazgot psów. Ale nasze drogi ucieczki były odcięte. Z każdej strony otaczał nas wysoki mur, a główna brama była zamknięta.
Mimo to przybiegliśmy pod mur, który okazał się prawie płaski, przez co nasza sytuacja stała się beznadziejna, a ludzkie głosy stawały się coraz bliższe.
By uratować jakoś nasze życia podniosłem Jessie z ziemi i z niemałym trudem położyłem ją na murze. Pomogłem Ally wspiąć się tam, a sam wdrapałem się w to miejsce gdzie brunetka. W tej chwili usłyszeliśmy strzały i czym prędzej zeskoczyliśmy na druga stronę.
Gdy byliśmy już na ziemi okazało się, że znajdowaliśmy się w gęstym i ciemnym lesie, co z jednej strony dawało wiele możliwości ucieczek, a z drugiej utrudniało odnalezienie jakiejkolwiek pomocy.
Co oznaczało, ze byliśmy tylko zdani na siebie. a było przed czym uciekać, bo kiedy biegliśmy przed siebie w jednym kierunku, szybko zorientowałem się, że gonią nas psy. Pamiętając co jedno z tych zwierząt zrobiło mojej Ally uciekałem ile sił w nogach przy okazji poganiając i resztę.
Kiedy straciliśmy już prawie wszystkie siły i nadzieję, okazało się, że psy zaprzestały pościgu, może zgubiły nasz trop?
Zapadła już noc, kiedy znaleźliśmy dogodne miejsce do przenocowania. Z jednej strony otaczała je rzeka, a z dwóch góra, co dawało nam pewne poczucie bezpieczeństwa.
Rozpaliliśmy ognisko i usiedliśmy na ziemi w milczeniu spoglądając na wesoło skaczące płomyki ognia.
-I co teraz?- mruknęła brunetka patrząc na mnie ze smutkiem- Wylądowaliśmy tutaj, a znikąd pomocy
-Sam nie wiem, Ally- odparłem- Poczekajmy do jutra, może wtedy coś wymyślimy
-Tak- uśmiechnęła się lekko- Z nikim nie chciałabym tak utknąć w lesie jak z tobą i Jessie- przytuliła mnie
-Ja także- mruknąłem
W tej chwili zerwał się zimny wiatr, który prawie zgasił nasze jedyne źródło ciepła, Ally zatrzęsła się gwałtownie, dlatego ściągnąłem z siebie bluzę i włożyłem ją na nią.
Zamknąłem oczy i wsłuchałem się w szum liści, których dźwięki układały się w sensowną muzykę.
Muzyka, jak ja dawno jej nie słyszałem. Zajęty codziennymi sprawami zapomniałem o mojej młodzieńczej pasji, jaką jest właśnie ona. Ale są rzeczy ważniejsze od marzeń, między innymi rodzina i miłość.
-Nie będzie ci zimno?- spytała nagle Ally, bo zostałem w samym podkoszulku
-Nie, skąd- szybko zaprzeczyłem
Spojrzałem na Jessie, leżała na ziemi i cicho oddychała, co oznaczało, że zasnęła zmęczona dzisiejszym dniem. Księżyc był dziś w pełni, przez co doskonale widziałem co działo się dookoła nas.
Brunetka ziewnęła lekko i poszła w ślady siostry, a ja niewiele myśląc dołączyłem do niej.
Zasnęliśmy razem wtuleni w siebie na zielonej i miękkiej trawie.